czwartek, 26 lutego 2015

Rozdział VI

Emilie

Wróciliśmy do domu koło trzeciej nad ranem. Od razu padłam. Cały dzień w podróży, a potem jeszcze wypad do klubu. Zbyt wiele jak dla mnie. Oscar niestety nieźle się schlał więc to ja musiałam prowadzić. Z góry założyłam, że mój przyjaciel nie będzie umiał się powstrzymać więc wolałam nie pić alkoholu tej nocy. Kiedy już układałam się do spania cały czas słyszałam jakieś trzaski i huki. Zdenerwowana wyszłam na korytarz. Szatyn cały czas obijał się o ściany próbując dojść do swojej sypialni. Chwyciłam go pod rękę i zaprowadziłam do pokoju. Pomogłam mu dotrzeć do łóżka, a potem od razu wyszłam. Teraz marzyłam tylko i wyłącznie o śnie. Potrzebowałam spokoju i odpoczynku. Dopadłam do mojego miejsca i zakopałam się pod ciepłą kołdrą. Jednak pomimo zmęczenia czułam się wspaniale. Dlaczego? Sama nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Po chwili po prostu odpłynęłam do krainy Morfeusza.

***

Obudził mnie głośny dźwięk budzika stojącego na biurku obok. Leniwie podniosłam się z łóżka i spojrzałam na zegarek. Wskazywał 6:30. Nie pomyślałam wcześniej o tym, żeby nastawić go na inną godzinę, ale teraz skoro już wstałam nie mogłam zasnąć. Po cichu zabrałam kilka ubrań z szafki i wymknęłam się do łazienki. Postanowiłam, że muszę się nieco odświeżyć więc zrzuciłam ciuchy z wczorajszej imprezy i wskoczyłam pod ciepły, kojący prysznic. Krople wody przyjemnie muskały moją skórę. Po kąpieli zawsze wstępowało we mnie drugie życie, czułam się jak nowonarodzona. Zapowiadał się ciepły dzień więc założyłam zwykłą czarną bokserkę i moje ulubione mocno już wytarte spodnie dresowe. Zajrzałam jeszcze do pokoju Oscara. Spał jak zabity. Niesforne kosmyki włosów opadały mu na czoło. Pomimo swego uroczego wyglądu szatyn miał ognisty temperament. Łatwo było wyprowadzić go z równowagi i często wdawał się w kłótnie, a nawet bójki. Jednak mimo wszystko był też moim najlepszym przyjacielem. Znaliśmy się praktycznie od dziecka. Kiedy jeszcze mieszkaliśmy we Francji zawsze razem bawiliśmy się w piaskownicy, na placu zabaw, później zwierzaliśmy się ze swoich problemów. Wiedziałam, że mam kogoś kto umie pocieszyć. Opuściłam jego sypialnię i zeszłam na dół. Miałam ochotę na naleśniki, niee... Na jajecznicę. No więc postanowiłam ją zrobić. Nigdy nie byłam dobra, jeśli chodzi o gotowanie, ale proste posiłki potrafiłam przyrządzić. A przynajmniej właśnie jajecznica smakowała dość dobrze. Od razu wyjęłam też szklankę, nalałam do niej wody i postawiłam na stole. Dołożyłam jeszcze paczkę aspiryny i dokleiłam karteczkę z krótkim listem. Wiedziałam, że Oscar będzie miał dziś strasznego kaca. Zdążyłam się już przyzwyczaić, zawsze tak było po ,, niewinnych" wypadach do klubu. Cały czas powtarzał, że tylko jedno piwo. Ale nigdy nie potrafił się powstrzymać. Było pierwsze, potem drugie, trzecie i kolejne. W najlepszym wypadku upijał się do nieprzytomności i po prostu trzeba było go odwieźć do domu. Jednak w najgorszym... W najgorszym wypadku stawał się zupełnie innym człowiekiem. Był chamski. Bił, i to nie tylko mnie. Pomimo jego wad nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Był opiekuńczy, potrafił rozśmieszyć i nigdy nie byłam w stanie się z nim nudzić. Usiadłam na podłodze czekając, aż jajecznica się dosmaży. Dlaczego właściwie siedziałam teraz w kuchni w Dortmundzie robiąc sobie śniadanie zamiast spać w ciepłym łóżku we Francji? Dobrze wiedziałam czemu tu jestem, to był mój własny wybór. Ale nadal nie mogłam się z tym pogodzić. Moi własni rodzice woleli swoje pieniądze i karierę od rozmowy z córką. Nigdy nie mieli dla mnie czasu. Mówili, że to wszystko dla mojego dobra, mówili że chcieli abym była szczęśliwa. Jednak nie rozumieli, że to nie drogie gadżety i markowe ubrania, ale ich obecność dałaby mi to prawdziwe szczęście. Często w Paryżu odwiedziała mnie babcia. Tylko ona opiekowała się mną i Emmą. Obiecywałam jej kiedyś, że zamieszkamy razem w Niemczech. I dotrzymałam obietnicy. Gdy tylko skończyłam osiemnaście lat już nic nie trzymało mnie we Francji. Wyjechałam. Chciałam zapomnieć o smutnym dzieciństwie z brakiem miłości od najbliższych.Babcia  radośnie przyjęła mnie w swoim domu. Odkąd umarł dziadek potrzebowała towarzystwa. Oscar nie mógł długo sam wytrzymać, więc również sprowadził się do Dortmundu. Kupił apartament nieopodal i często mnie odwiedzał. Moja opiekunka jako jedyna wiedziała jak ważna dla mnie jest ta przyjaźń. Sama zresztą polubiła szatyna. Kiedy byliśmy mali zawsze przywoziła ciastka specjalnie dla nas. Jednak niedawno i na nią przyszedł czas. Odeszła na tamten świat. Na samo wspomnienie o jej ciepłym uśmiechu i miłych pomarszczonych dłoniach pociekły mi łzy. Rozpłakałam się. Zupełnie jak wtedy, kiedy dowiedziałam się o jej śmierci. Strasznie mi jej brakowało, ale obiecałam, że będę twardą, silną dziewczyną. Tak ciężko było dotrzymać tego danego słowa. Podniosłam się i spojrzałam na patelnię. Wszystko znowu się spaliło. Znowu nic mi nie wychodziło, poleciały kolejne łzy. Byłam beznadziejna, miałam ochotę iść się ciąć. Nagle jednak usłyszałam donośne szczekanie psa i głośny krzyk jakiegoś mężczyzny. Ten głos był tak bardzo podobny do JEGO głosu. Szybko ubrałam buty i wyszłam na zewnątrz. To co tam zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

-------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam was bardzo. :/ To jest jakaś masakra. 
Nie dość, że musieliscie tydzień czekać to jeszcze wyszło krótko i bez weny. Beznadziejnie. :( 
Obiecuję, że następne rozdzialy będą lepsze. ;) 
Myślę jednak, że ktoś przeczyta to i wyrazi swoją opinię. 
Buźka ;****

piątek, 20 lutego 2015

Rozdział V

Marco

Kiedy patrzyłem jak Götze prosi o zatrzymanie tego psa naprawdę zmiękło mi serce. Tak, mnie zmiękło serce. Może i to niemożliwe, ale prócz tego,że byłem twardym i silnym piłkarzem byłem też tylko słabym, ale choć trochę dobrym człowiekiem. A przynajmniej chciałem takim być. A jeżeli chodzi o Mario to dopiero dzisiaj widziałem go zatroskanego. Musiałem się zgodzić na tego czworonoga, bo wiedziałem do czego był zdolny mój przyjaciel. Gdybym nie przyjął zwierzaka razem z nim już jutro nie byłoby jego rzeczy i jego też nie... Nie mogłem więc do tego dopuścić. A zresztą sprzyda mu się czyjeś towarzystwo kiedy mnie nie będzie. Może wtedy zapomni o swoim kalectwie. Chociaż nigdy tego nie powiedziałem to Götze był dla mnie jak brat. Gdyby nie on pewnie zrezygnowałbym z gry w Borussi. Miałem ciężkie okresy w swoim i tak jeszcze krótkim życiu, wtedy zawsze pojawiał się roześmiany brunet z głową pełną pozytywnych pomysłów. Teraz ja próbowałem odwrócić te role, ale wiedziałem, że jemu było trudniej. A dziś kiedy Caroline ze mną zerwała on przy mnie był. Chociaż niewiele mówił to sama jego obecność pocieszała mnie i dodawała otuchy. W ten sposób starał mi się pomóc, a ja starałem mu się odwdzięczyć. Podniosłem się z kanapy i pomyślałem, że muszę gdzieś wyjść, rozerwać się. Kiedyś to dziewczyny łamały mi serca, teraz to zmienię. Teraz ja będę tym tyranem. Należy im się. Takie suki nie zasługują na nic więcej. Uśmiechnąłem się sam do siebie na tę nową perspektywę życia.
- Hej Mario, idziesz ze mną? - zapytałem wkładając kurtkę.
- Gdzie? - teraz on też wstał.
- Do klubu, chodź. Zabawimy się.
- Jasne- uśmiechnął się przeskakując przez kanapę. Rzuciłem w niego bluzą. Po chwili byliśmy już na dworze. Zamknąłem dom i ruszyłem w stronę mojego Mercedesa.
- Oooo nie- Götze pociągnął mnie za ramię w drugą stronę- Zawsze gdy wracamy z tych klubów jesteś zlany w trzy dupy- wyszczerzył się.
- Ej, wcale nie- zaprzeczyłem obruszony.
- Taaak jasne. Chodź- otworzył drzwi do swojego Audi i wsiadł za kierownicę. Od razu poczułem się lepiej kiedy widziałem, że Mario jest szczęśliwy. Jednak niechętnie wsiadłem do jego samochodu, wcale nie byłem tak pijany po imprezach, żeby sam nie móc prowadzić. Po chwili poczułem, że został wciśnięty pedał gazu. Z głośników płynęły kawałki naszych ulubionych piosenek. W końcu udało mi się wyciągnąć gdzieś przyjaciela. Kiedy minęliśmy skręt do klubu gdzie zazwyczaj bywaliśmy zaskoczony podniosłem obie brwi. Brunet spojrzał na mnie i widząc moją minę wybuchnął śmiechem.
- Yyy?- zapytałem- Coś nie tak?
- Nie, nie wszys...tko ok..okej- mówił między kolejnymi atakami śmiechu- Po prostu uwielbiam tą twoją minę.
- Ha, ha bardzo śmieszne- spojrzałem na niego obrażony.
- No już, okej. Po prostu zapomniałem ci powiedzieć, że mamy takie jakby zawody. Wybierają najlepszy zespół z Dortmundu i on jedzie gdzieśtam- wytłumaczył.
- A co to ma wspólnego z naszym dzisiejszym wypadem?- dalej nic nie rozumiałem.
- Pomyślałem, że podejrzę jak tańczą w innych klubach. Nie bój się, tam też uda ci się kogoś wyrwać- wyszczerzył się kpiąco. Nic nie odpowiedziałem a Götze nadal miał ze mnie niezły ubaw.
- No to jesteśmy- powiedział parkując pod jakimś dość ekskluzywnym apartamentem, który miał być rzekomym klubem. Napewno trafiliśmy pod odpowiedni adres? Może Mario się pomylił, ale on jednak był pewny, że to tu. Odpiął pasy i wysiadł z samochodu. Niepewnie podążyłem w jego ślady. Kiedy byłem już na zewnątrz do moich uszu dobiegły dźwięki muzyki. To chyba jednak był klub. Wszedliśmy do środka budynku. Już od samych drzwi odurzyła mnie duchota i zapach taniego alkoholu, który musiał lać się tu strumieniami. Zająłem miejsce przy barze obok przyjaciela i zacząłem się rozglądać. Brunet zamówił jakieś trunki. Z toalety wyszła ładna brunetka w zwykłej czerwonej sukience, lecz mimo to była bardzo pociągająca. Już miałem ochotę do niej podejść, ale powstrzymałem się kiedy zobaczyłem jak Götze na nią patrzy. Był zachwycony i jednocześnie zszokowany jej widokiem. Nawet włosy na głowie lekko mu stanęły, ale w oczach wyrażał podziw dla niej. Nigdy wcześniej nie reagował tak na widok płci przeciwnej. Wiedziałem, że ta dziewczyna musi być dla niego wyjątkowa.


Mario

Niespecjalnie miałem ochotę włóczyć się teraz gdzieś z Reusem po jakichś klubach, ale chciałem, żeby zapomniał o Caroline. Chociaż na chwilę. On poświęcił dla mnie całą swoją miłość, no więc ja mogłem dzisiaj zarwać tę noc. Skoro już musieliśmy jechać do pubu to postanowiłem, że połączę przyjemne z pożytecznym. Wybrałem miejsce gdzie trenował zespół taneczny, z którym niedługo mieliśmy się zmierzyć. Usiadłem przy barze i zamówiłem najdroższe drinki jakie mieli. W końcu jak się bawić to na całego. Myślałem nawet o poznaniu jakiejś dziewczyny, ale wciąż nie zagoiły się blizny w sercu po Ann. Nie chciałem pakować się w kolejny związek z przypadkową dziewczyną, a poza tym nie mogłem przestać rozmyślać o Emilie. I jak na zawołanie pojawiła się właśnie ona. Nie, to był chyba tylko sen. Dla pewności szybko Zamknąłem i otworzyłem oczy, a ona nadal tam stała. To wszystko działo się naprawdę. Wyglądała olśniewająco chociaż miała na sobie prostą czerwoną sukienkę. A może właśnie to mnie tak do niej przyciągało. Ta jej naturalność. Teraz już byłem pewien, że to przeznaczenie nas do siebie skierowało. Inaczej nie dało się tegowytłumaczyć. A skoro takie jest moje przeznaczenie to ono musi się wypełnić. W takim razie mimo wszystko muszę zdobyć serce tajemniczej brunetki. Choć to nie będzie łatwe, ja się nie poddam. Będę walczyć o nią, zaufam przeznaczeniu. Przed chwilą z parkietu zeszła grupa tancerzy. Jeden z nich, wysoki szatyn podszedł do Emilie i pocałował ją w policzek. Poczułem ukłucie zazdrości. To idiotyczne uczucie, być zazdrosnym o kogoś kto nawet nie jest nasz. A może to był jej chłopak i w ogóle nie powinienem pakować się w ich życie? Ale może jednak nie? Mówiła tylko, że jest moją fanką, przecież to nie oznaczało nic więcej. A już mogło być tak miło. To była pierwsza dziewczyna, z którą od razu złapałem tak świetny kontakt. Nie mogłem tego stracić. Wyszedłem na zewnątrz żeby trochę ochłonąć. Nawet miałem ochotę, żeby zapalić, ale się powstrzymałem. Nie mogłem znowu wpaść w ten nałóg. Kiedy zaczął padać deszcz wróciłem na imprezę. Postanowiłem, że Emilie nie może mnie zobaczyć, jeszcze uznałaby, że ją prześladuję. Uznałem więc, że trzeba się już zwijać. Zacząłem szukać Reusa. Nigdzie nie mogłem go znaleźć. Zaczynałem się denerwować. Żeby tylko znowu nie wpakował się w jakieś kłopoty. Ostatnio bowiem miał na pieńku z policją. Marco do cholery, gdzie ty Możesz być? Zajrzałem do toalety, pusto. Ponownie wyszedłem na dwór. No i tak, był tam. Siedział na ławce otoczony przez grupkę napalonych fanek. Tylko znowu nie to. O dziwo on jako jedyny z tego grona był najmniej schlany. Odciągnąłem go na bok.
- Marco, co ty odwalasz? - zapytałem nieco zszokowany.
- Cicho Mario. Nie można się zabawić? - był już dość wstawiony.
- Dobra, rób co chcesz.  Ja spadam do domu- miałem już tego wszystkiego dość.
- Jak to? Nie zostaniesz tu z nami? A tu jest taaak miło. Poznałbyś dziewczyny- zachęcał mnie wskazując na mocno już pijane fanki.
- Sorry, ale nie tym razem. Tylko wróć jakoś do domu rano- Pouczyłem go chociaż widziałem, że to i tak nic nie da. Wiedziałem do czego on był zdolny, a jeszcze kiedy dochodził do tego alkohol. Po stracie Caroline będzie teraz łamał serca niewinnych dziewczyn na lewo i prawo. To właśnie sprawiało mu radość. Tak było zawsze kiedy znowu rzucała go dziewczyna. Stawał się zimnym chłopakiem bez uczuć. Myślał tylko o tym jak zranić płeć przeciwną. Też kiedyś taki byłem, ale zmieniłem się. Mam nadzieję, że była to zmiana na lepsze. Wsiadłem do samochodu i wróciłem do naszego apartamentu. Pies nadal spał, a ja poszedłem się umyć, a potem od razu rzuciłem się na łóżko. Byłem zmęczony, ale myśli nie pozwalały ki zasnąć. Ciągle przewracałem się z boku na bok. Próbowałem ułożyć plan dnia na jutro, ale nie byłem w stanie. Ciągle zmieniałem decyzję, nie mogłem podjąć tej właściwej. Kiedy w końcu zebrała mi się ochota na sen zaczynało już świtać. Nagle usłyszałem straszny huk na dole.
- Kurwa- usłyszałem. To był głos Marco. Szybko zbiegłem na dół, a pod oknem leżał Reus we własnej osobie masując sobie kolano.
- Zapomniałem kluczy- powiedział I wyszczerzył się.
- To widzę- odparłem i odszedłem od niego.
- Nie pomożesz mi wstać? - zapytał rozżalony.
- Hmmm, niech się zastanowię... Nie- teraz to ja się uśmiechnąłem.
- O ty! Taki z ciebie przyjaciel?- zawołał wstając gwałtownie, ale od razu złapał się za głowę u upadł ponownie.
- Co znowu? Czyżby kac morderca nie miał serca?- zaśmiałem się drwiąco, a on tylko spojrzał na mnie wrogim wzrokiem.
- Już nie żyjesz Götze! - rzucił się w pogoń za mną cały czas kulejąc.

-------------------------------------------------------------------------------------------
No i jak wam się podoba piąteczka?  ;)
Trochę namieszałam, Wiem.
I to kolejne spotkanie Emilie z Mario chyba troszkę przeginam, ale tak jakoś wyszło.
Pozdrawiam i liczę na wasze komentarze.  ;*
Chcę zobaczyć ile was tu jest, zostawcie coś po sobie.
Chociaż kilka słów. ;***


środa, 18 lutego 2015

Rozdział IV

Emilie

Weszłam do domu i od razu skierowałam się na kanapę w salonie. Chociaż dzisiaj właściwie nic nie robiłam to czułam się wyczerpana. Jak dla mnie było to zbyt wiele emocji jednego dnia. Najpierw to idiotyczne spotkanie niedaleko lotniska, a potem jeszcze wspólna podróż samolotem. Ułożyłam się teraz wygodnie i oddałam głębszym przemyśleniom. Dlaczego akurat mnie sprzyjało takie szczęście? Dlaczego spośród miliardów kobiet na całym świecie akurat ja poznałam Mario? Leżałam tak wpatrzona w sufit i myślałam. Nie rozumiałam dlaczego on chciał zadawać się z taką zwykłą dziewczyną jak ja. Nie rozumiałam też jego ostatnich słów wypowiedzianych dmnie. Cały czas miałam przed oczami obraz Götzego stojącego koło samochodu i mówiącego ,, To jeszcze nie jest nasze ostatnie spotkanie". Co on planował? Chciał tu przyjechać? To niemożliwe. Miałabym przerąbane gdyby Oscar go kiedyś ze mną zobaczył. On jakoś nie lubił piłkarzy. A nawet wręcz można było powiedzieć, że ich nienawidził. Uważał, że to zadufani w sobie idioci, którzy myślą tylko o tym jak szybko zaliczyć jakąś laskę. Ale Mario był inny. Wcześniej znałam go tylko z tego co o nim pisały media i z wywiadów, ale teraz miałam okazję poznać go bliżej. Z tego co czytałam, a w porównaniu z tym co było teraz nastąpiła wielka zmiana. To wypadek musiał go tak zmienić. Kiedyś był wspaniałym piłkarzem, który... Nie, on dalej jest piłkarzem. Ale kiedyś prócz tego zawodu był też chłopcem uwielbiającym ostrą zabawę. Alkohol, seks, używki podobno tak kiedyś wyglądała jego codzienność. Zastanawiam się kto go z tego bagna wyciągnął, przecież wiadomo było, że Reus też lubi tego typu imprezy. Chyba, że to on sam zrozumiał, że dalej tak nie może i musi choć trochę ułożyć swoje życie. Nagle z zamyślenia wyrwał mnie brzęk kluczy i trzask otwieranego zamka. Po chwili zza drzwi wychyliła się szatynowa głowa.
- Oscar! - zawołałam radośnie i pobiegłam do niego, aby go przytulić.
- Już beze mnie wytrzymać nie mogłaś? - spytał śmiejąc się głośno.
- Powiedzmy- wyszczerzyłam się w uśmiechu- Ale widzę, że przez ten tydzień dom jakoś stoi.
- Bardzo śmieszne- zmierzwił mi włosy- Ale wiesz codziennie były grube imprezy, cud że coś się ostało- uśmiechnął się.
- Ty i imprezy? - zaśmiałam się- A w tej bajce były smoki?
- Tak, wiesz i razem ze mną tańczyły kankana na stole- zaczął nierówno wymachiwać nogami w tym swoim tańcu. Teraz oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Brakowało mi cię, mała- widziałam po jego oczach, że już mówi serio.
- Mi ciebie też-uścisnęłam go.
- Chodź, za pół godziny mam być w klubie. Pójdziesz ze mną, tylko idź się przebierz.
- Okej- skinęłam głową i pobiegłam na górę założyć jakąś sukienkę. Wybrałam prostą czerwoną sukienkę do pół uda i już po chwili z powrotem byłam na dole.
Narzuciłam jeszcze tylko bluzę i wsiadłam do samochodu Oscara.
- No to jedziemy- powiedział  i odpalił silnik.


Mario

Odpaliłem silnik i wcisnąłem pedał gazu. Postanowiłem, że tym razem nie dam się wyprzedzić Reusowi. Wybrałem jak najkrótszą trasę prowadzącą do naszego domu. Widziałem jak Marco skręcił w zupełnie inną stronę. Teraz na pewno będę pierwszy. Mknąłem przez mało zaludnione pięknie oświetlone ulice Dortmundu. Nic nie mogło stanąć mi na przeszkodzie. I nagle coś przemknęło mi przed oczami. Gwałtownie zachamowałem i zjechałem na pobocze. Wysiadłem z samochodu. Na boku leżał pies z jedną nieruchomą łapą. Było to najbrzydsze zwierzę jakie widziałem. Miał lub może miała całą skołtunioną i brudną sierść. Z oka leciała mu ropa. Wyglądało to okropnie, a do tego chyba jeszcze złamałem kundlowi jedną z kończyn. Niewiele myśląc wpakowałem go do Audi i znowu się rozpędziłem. Jeszcze może uda mi się być przed Reusem. Tak! Zajechałem pod naszą posiadłość i nigdzie nie mogłem dostrzec Mercedesa przyjaciela. Ha, teraz to ja będę na niego czekał. I wtedy nagle garaż zaczął się otwierać i wyszedł z niego roześmiany blondyn. Wysiadłem i zastanawiałem się jak on to zrobił? Przecież nie mógł po raz kolejny być szybszy odemnie.
- Za wolno jeździsz, cieniasie- powiedział cały czas się szczerząc.
- Ej to nie moja wina- broniłem się.
- To czyja? Przegrałeś, przez tydzień ty gotujesz- uśmiechnął się tryumfalnie. Nagle całkowicie zdębiał.
- Mario...yyy...co, co to jest? - spytał przerażony wskazując na coś za moimi plecami. Obróciłem się. A, no tak. Pies. No cóż, nie wyglądał najlepiej, ale to tak jak ja. To nie jego wina.
- No...to jest pies- wytłumaczyłem niepewnie patrząc na Marco.
- I... i co zamierzasz z nim zrobić?- nadal był w całkowitym osłupieniu.
- Zostaje z nami- poklepałem zwierzę po głowie- przez przypadek ją czy jego potrąciłem
- Götze ty się sobą nie potrafisz zająć, a co dopiero czymś żywym?
- Bardzo śmieszne- czułem się jak pięciolatek, któremu rodzice zabraniają kupić słodyczy. Tak, to było trafne porównanie. -Cokolwiek powiesz, on zostaje ze mną. Jak nie, to ja się wyprowadzę-wiedziałem, że to na niego podziała.
- Mario nie zachowuj się jak dziecko.
- Jestem pełnoletni- zaznaczyłem
- To tylko na papierze. To nie ja zalałem pół łazienki robiąc pranie- próbował mnie przekonać.
-Ej, bez przesady. Nie połowę- oburzyłem się.
- No może- wiedziałem, że teraz już zmięknie.  I tak nie był w stanie zostawić mnie samego. Za bardzo się o mnie troszczył Więc i tak zgodziłby się na tą włochatą kulkę nieszczęść- Ale ty po tym...- zawiesił głos wskazując na mojego zwierzaka- Ty po tym sprzątasz- dokończył krzywiąc się.  Tamten 19 letni Mario w ogóle nie przejąłby się tym biednym stworzeniem, jechałby dalej starając się zapomnieć tamten widok.  A teraz? Ten obecny Mario nie dość, że zlitował się nad psem to jeszcze wykłócał się z Reusem o to właśnie zwierzę. Teraz dopiero poczułem, że tamten chłopiec to przeszłość. Zmieniłem się. Kiedyś wszystko było mi obojętne, walczyłem tylko o swoje wygody. A dzisiaj coś mi strzeliło do głowy. Sam nie wiedziałem skąd zrodziła się we mnie nagła chęć pomocy. I to jeszcze przez przygarnięcie. Ale w sumie to zawsze chciałem mieć psa, ale moja mama nigdy nie chciała się na niego zgodzić. Teraz byłem już dorosły, sam budowałem własną drogę życia. Wszytko zależało tylko odemnie. Byłem wolny , a jednocześnie tak ograniczony. Nie, to nie była bariera stworzona przez protezy. To była bariera, która powstała wtedy kiedy wszyscy przestali mnie odwiedzać. Czar złotego chłopca gdzieś prysł i został zwykły, przeciętny kaleka. W końcu udało mi się przekonać Marco aby ta smętna istota mogła spać w domu. Rozłożyłem jej koc koło mojego łóżka, a potem owinąłem złamaną łapę.  Nie wiedziałem co się ze mną dzieje, przecież nigdy nie wziąłbym kundla z ulicy, ale ten... Może wziąłem go dlatego, że był tak bardzo podobny do mnie. Jego też nikt nie chciał, był inny. Chyba mu po prostu współczułem. Ja chociaż miałem Reusa, a on był całkiem sam. A Reus?  On był przy mnie w potrzebie. Pomagał mi jak ja dziś temu psu. Wyjąłem z lodówki jakieś resztki wyspałem do miski i zaniosłem zwierzakowi. Do drugiego naczynia nalałem mu wody. Podstawiłem mu to wszystko pod nos, a łapczywie zaczął chleptać wodę. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś był tak wygłodzspragniony. Po chwili usnął,  a ja wyszedłem z pokoju i zszedłem do salonu. Tak jak myślałem siedział tam Marco. Był wpatrzony w telewizor. Nawet go nie włączył. Od razu zauważyłem, że coś go trapi. Usiadłem koło niego na kanapie.
- Problemy w drużynie? -zapytałem, a on tylko spojrzał na mnie zrezygnowany.
- Nie- rzucił krótko- Wszystko jest ok- próbował się uśmiechać, ale nie bardzo mu to wyszło.
- Ej, przecież widzę, że coś nie tak- nie dawałem a wygraną.
- Dobra, powiem Ci - zaczął zdenerwowany- Zerwała ze mną- No tak. Caroline. Wiedziałem jakie to musi być dla niego ciężkie. Ostatnio często się kłócili, mniej czasu ze sobą spędzali., ale ja wiedziałem, że mój przyjaciel nadal ją kocha. Sam nigdy jej nie lubiłem, ale starałem się aby Reus był szczęśliwy więc się nie wtrącałem.
- I to jeszcze przez SMSa- zamachał mi telefonem przed oczami- Przed chwilą dostałem wiapowiedział załamany.
Miałem rację. Caroline była wredną suką, no ale teraz nie mogłem mu tego powiedzieć. Jeszcze bardziej by go to dobiło. Ale żeby zrywać przez SMSa?  Trzeba już być totalną suką i tchórzem.
- Ostatnio kazała mi wybierać. Albo ona albo ty- nie musiałem już o nic więcej pytać. On po prostu wybrał przyjaźń. To była dla niego trudna decyzja, a ja dopiero teraz zorientowałem się jak ten blondyn wiele dla mnie robi. Był prawdziwym przyjacielem. Moim przyjacielem.

-------------------------------------------------------------------------------------------
Oddaję w wasze ręce czwarty już rozdział. 
Myślę, że się wam podoba, chociaż wyszedł taki sobie i dziękuję, że mnie czytacie. <3 
Mam już wenę na kolejny rozdział więc pojawi się może już w piątek.  ;) 
zachęcam do komentowania. To bardzo motywuje. 
Buźka. ;***

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział III

Emilie

Kiedy wysiedliśmy z samolotu nie wiedziałam co o tym wszytkim myśleć. Kolejne spotkanie z Mario było dla mnie niezłym szokiem. Nigdy nie myślałam, że  chociaż uda mi się zobaczyć go z kilku metrów, a tu... Rozmawiałam z nim jak dość dobra znajoma. A on się jeszcze cały czas szczerzył w tym swoim pięknym uśmiechu. To było dla mnie krępujące, ale jednocześnie bardzo miłe.
- Wezmę twoją walizkę- nagle usłyszałam ten wspaniały głos i poczułam jego ciepłą dłoń na swojej. Spojrzałam na niego, a on znowu się uśmiechnął.
- Nie musisz- zaprotestowałam.
- Ale chcę- i znowu ten uśmiech.
- Dziękuję- tym razem to ja się wyszczerzyłam. Odwróciłam głowę, żeby na niego nie patrzeć. Był zbyt kusząco uroczy.
- Odwiozę cię- zaproponował, spoglądając ukradkiem w moją stronę i czekając na moją odpowiedź.
- To miłe, ale nie dziś. Czeka na mnie przyjaciel- kątem oka dostrzegłam jak spochmurniał. Nieee... chyba mi się wydawało. Dlaczego niby miałby posmutnieć z mojego powodu? To przecież niemożliwe.  Obróciłam głowę i szukałam wzrokiem Oscara. Jednak nigdzie nie mogłam go dostrzec. Czyżby o mnie zapomniał? To do niego nie podobne, może coś mu wypadło. Zaraz w kieszeni zawibrował Mój smartfon, więc musiałam sprawdzić kto się za mną tak bardzo ,, stęsknił". Spojrzałam pytająco na Götzego, a on tylko skinął głową, więc wyjęłam telefon. Pojawiła się ikonka koperty. ,, Oscar" pomyślałam. Faktycznie była to wiadomość od niego.
,, Sorry Em, nie przyjadę. Mam trening. :( Myślę, że jakoś dojedziesz. ;*" 
No więc się wyjaśniło, jednak muszę poprosić Mario.
- Götze? - zapytałam przybierając uroczy wyraz twarzy.
- Tak? - uśmiechnął się do mnie unosząc obie brwi.
- No... bo...- wbiłam wzrok w ziemię  i przestąpiłam z nogi na nogę- nie odwiózłbyś mnie jednak?
- Jasne- zauważyłam błysk radości w jego oczach. W sumie to mnie też ucieszyła perspektywa spędzenia kolejnych chwil w towarzystwie młodego piłkarza. Tak, wciąż piłkarza. Wyjął z kieszeni spodni kluczyki do samochodu. Przeszliśmy na parking i tuż po lewej usłyszałam całkiem głośny dźwięk czarnego Audi. Znowu zwróciłam wzrok na Mario.
- Tak, to moje- wyszczerzył się- Wsiadaj- powiedział i podszedł do mnie aby otworzyć mi drzwi.
- Nie potrzebuję szofera- szepnęłam, ale on i tak usłyszał.
- Zwykłe ,, dziękuję" by wystarczyło- znowu posłał mi jeden ze swoich lepszych uśmiechów. Wiedziałam, że był to szczery uśmiech. Jak zwykle niespiesznie wsiadłam do samochodu i chciałam zamknąć drzwi za sobą, lecz znowu uprzedził mnie Götze.
- To gdzie jedziemy? - spytał zajmując miejsce za kierownicą. Właściwie to zszokowało mnie to, że pomimo protez może prowadzić samochód. Wolałam się jednak upewnić.
- Możesz?- zapytałam wskazując na jego nogi.
- Nie jestem kaleką- odparł oburzony.
- Przepraszam- szepnęłam- Lange Straße 19- podałam mu kartkę z dokładnym adresem.
- Ok. Zapnij pasy- puścił mi oko i wcisnął pedał gazu. Słyszałam, że Mario jeździł szybko i dość ryzykownie, ale nigdy nie pomyślałabym, że aż tak. Kiedy wjechaliśmy na jedną z głównych ulic Dortmundu licznik już wskazywał 70km/h. Już jechaliśmy ze zbyt dużą prędkością, a Götze nie zamierzał zwalniać. Chociaż minęło tylko kilka minut to ten czas dłużył mi się strasznie. W pewnych momentach podczas jazdy zamykałam nawet oczy. Gdy dojechaliśmy pod mój dom brunet gwałtownie wcisnął hamulec.
- No to jesteśmy. Dzięki- uśmiechnęłam się do niego i wsiadłam z samochodu. Mario pomógł mi otworzyć bagażnik i wyjąć walizkę. W pewnym momencie miałam nawet ochotę pocałować go w policzek, ale się powstrzymałam. To było by zbyt wiele.
- Cześć- powiedziałam po chwili milczenia.
- Cześć- odparł on i dodał:- To jeszcze nie jest nasze ostatnie spotkanie- wyszczerzył się, puścił mi oko, wsiadł do Audi i po prostu odjechał zostawiając mnie w całkowitym osłupieniu.


Mario

Chociaż mało rozmawialiśmy podczas jazdy to ucieszyłem się jak dziecko kiedy pozwoliła mi się odwieźć. Coś mnie ciągnęło do tej dziewczyny. Już po chwili zajechałem pod dom, który obecnie dzieliłem z Reusem. Kiedyś mieszkałem sam, ale od czasu moich depresji Marco wolał mieć mnie na oku. Tylko jemu mogłem ufać. Tylko on zostałze mną kiedy go najbardziej potrzebowałem. Nawet koledzy z mojej dawnej drużyny nigdy nie przyszli mnie odwiedzić. Zawsze przychodzili do klubowej jedenastki. Ze mną nie chcieli mieć już nic wspólnego. Mój pokój na gorze był jak jakaś izolatka. Nie było tam przy mnie ani kolegów z BvB, ani kolegów z Bayernu. Tak po prostu. Wykreślili mnie. Dla nich przestałem istnieć. Nawet nigdy nie wpadli zapytać jak się czuję i czy wszystko w porządku. Mieli mnie już całkiem w dupie. Użalam się nad sobą? Możliwe, ale w końcu mam do tego prawo. Kto nie przeżył tego co ja nie zrozumie, ale trudno. Jestem inny, tak, inny. Ale nic na to nie poradzę. Nie zmienię się tylko dlatego, że ktoś tak chce. Na zawsze będę sobą, a przynajmniej postaram się być TYM Mario, prawdziwym i naturalnym.  Wysiadłem z samochodu i podszedłem pod drzwi. Nacisnąłem klamkę, zamknięte. Zacząłem szukać kluczy po kieszeniach. No tak, cholera. Musiałem je zostawić w środku. Zadzwoniłem dzwonkiem. Cisza. Marco pewnie pojechał na trening. Obszedłem podwórko dookoła by sprawdzić czy nie ma gdzieś otwartego okna. Niestety, wszystko pozamykane. Spojrzałem na zegarek. Wskazywał 18:45, do zakończenia treningu jeszcze ponad godzina. Zrezygnowany znowu wsiadłem do samochodu i skierowałem się w stronę Signal Iduna Park. Od czasu wypadku rzadko tam bywałem, chociaż Reus ciągle zapraszał mnie na mecze czy jakieś spotkania i treningi. Ja jednak nie chciałem przebywać tam zbyt długo. Z tym miejscem wiązało się tak wiele wspomnień, a po transferze do Monachium w ogóle traktowano mnie tu jak zdrajcę. Kiedy już byłem na miejscu otworzyłem drzwi i wysiadłem. Moim oczom ukazał się najlepszy stadion na jakim było mi dane grać. Nawet nie przez wzgląd na wyposażenie i wygląd, ale przez wzgląd na przyjemną atmosferę, która zawsze tu panowała. To tutaj tata przyprowadzał mnie na pierwsze treningi, to tutaj narodziła się moja miłość do piłki. Po policzku popłynęła mi łza. To zawsze tutaj mogłem przyjść, czułem się tu jak w domu. Podszedłem do starego ochroniarza, który pilnował tego miejsca odkąd pamiętam. W obecnej chwili Borussi chyba nie było stać na zatrudnienie kogoś lepszego.
- Czego?- warknął spoglądając na mnie spode łba.
- Przyszedłem do Marco Reusa- odpowiedziałem spokojnie.
- Nie wpuszczam obcych ludzi. Trzeba mieć przepustkę- powoli zaczynałem się denerwować.
- Muszę do cholery mieć przepustkę na stadion, na który przychodziłem przez 10 lat?!- wybuchnąłemjuż gniewem.
- To bez związku- mruknął- Takie są przepisy.
- Pieprzyć te wasze przepisy!- kopnąłem puszkę po Pepsi leżącą na chodniku i zrezygnowany usiadłem na krawężniku. Nie pozostało mi nic innego jak czekać. Sprawdziłegodzinę, 18:10. W takim razie jeszcze tu trochę posiedzę. Wyjąłem IPhona i zacząłem obracać go w rękach. Nudziło mi się, ale cały czas myślałem o Emilie. Właściwie to nie wiedziałem dlaczego ta przypadkowa dziewczyna była dla mnie taka ważna. Przecież znaliśmy się dopiero od kilku godzin. Ale dopiero teraz, od trzech lat, znowu zaczynałem czuć się tak przy płci przeciwnej. Po wypadku zostałem sam, moja dziewczyna gdy tylko dowiedziała się co mi się stało i w jakim jestem stanie zerwała ze mną. Tłumaczyła to tym, że nie dałaby sobie ze mną rady, jestem przecież kaleką. Naprawdę darzyłem Ann uczuciem, ale wt
wy zrozumiałem, że dla niej liczyły się tylko moje pieniądze i sława. Bała się odpowiedzialności. Nie chciała mieć takiego chłopaka. Powiedziała wtedy, że gdybym tylko chciał to mogę dzwonić, ale ja nie chciałem mieć już kontaktu z taką suką. Kazałem jej spakować rzeczy i spierdalać z mojego domu, zatrzasnąłem jej drzwi przed nosem. I już nigdy nie wróciła. I dobrze, bo okazała się kolejną pustą laską lecącą tylko na kasę. Jednak teraz wszystko zaczęło się zmieniać przy tej tajemniczej brunetce. Przy niej znowu chciałem się zakochać. Z natury byłem człowiekiem zamkniętym w sobie, potrzebowałem dużo czasu, żeby komuś zaufać. Inaczej było tylko z nią i z Reusem. Znałem ją bardzo krótki czas, a już zdążyłem nawiązać z nią przyjazny kontakt. Rozmawialiśmy jak dobrzy przyjaciele. Siedziałem tak i rozmyślałem, aż do zakończenia treningu. Wtedy wyszedł Marco z torbą treningową na ramieniu. Od razu mnie zauważył i skierował się w moją stronę.
- Hej! - zawołał.
- Cześć- odparłem uśmiechając się lekko.
- Co ty tu robisz?- spytał unosząc obie brwi.
- No... bo...- zacząłem drapiąc się po głowie.
- Czekaj, wiem! Znowu zapomniałeś kluczy? - wyszczerzył się.
- Noo...- mruknąłem.
- Okej, chodź- wsiadł do swojego samochodu i wrzucił torbę na tylne siedzenie.- Jedziesz? - wskazał na miejsce obok.
- Mam swój
- No to czekam w domu
- Jeszcze zobaczymy kto będzie czekał- uśmiechnąłem się i wsiadłem za kierownicę. Wiedziałem, że rozpoczął się nasz mały wyścig, które kiedyś tak często urządziliśmy. Jeszcze zobaczymy kto będzie pierwszy.

-------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że tak późno go wrzucam, ale nie mogłam zamienić moich myśli w treść. 
Nie jest to najlepszy rozdział, ale może wam się spodoba. ;) 
Chyba trochę za dużo dialogów. :/ 
A nasz Bayern dzisiaj wygrał!  *-* 
Mario najlepszy sobie też postrzelał.  <3 
A chłopakom z Dortmundu również gratuluję wczorajszego zwycięstwa. Pną się coraz wyżej. Już 14 miejsce. :D 
Buźka. ;* 




wtorek, 10 lutego 2015

Rozdział II

Emilie

- Hala odlotów numer trzy, samolot do Dortmundu za 10 minut będzie gotowy do startu- usłyszałam kobiecy głos płynący z głośników. Westchnęłam przerzucając torbę na drugie ramię. Cały czas myślałam o tym dziwnym spotkaniu z Mario. Był... był po prostu wspaniały. Kiedy się uśmiechał topniało mi serce. Wiedziałam też jednak jak mu jest ciężko, wiedziałam jak to jest kiedy wszyscymają cię w dupie. Chciałam mu pomóc. Na jego rękach zauważyłam wtedy blizny,  kiedyś musiał się ciąć. Było mi go szkoda. W jednym momencie stracił wszystko. Z zamyślenia wyrwał mnie znowu ten sam kobiecy głos:
- Startujemy za chwilę. Proszę wsiadać do samolotu- Niespiesznie ruszyłam we wskazanym kierunku. Właściwie to nie chciałam opuszczać Monachium. Tutaj czułam się prawie jak w domu. Zawsze mogłam przyjechać czy przylecieć i wyżalić się starszej siostrze. W Dortmundzie był ze mną Oscar, był on dla mnie wspaniałym przyjacielem,  znaliśmy się od dziecka,  często zabierał mnie w różne miejsca,  rozmawialiśmy o wszystkim, ale nawet on nie był w stanie zastąpić mi rodziny. Kiedy już dotarłam na miejsce powoli zajełam moje siedzenie w samolocieZapiełam pasy, założyłam słuchawki i odpłynęłam do krainy Morfeusza.


Mario

Gdzie jest ta cholerna hala odlotów numer trzy?! Jestem tu już po raz kolejny,  a ciągle się gubię. Powinni tu wywiesić jakiś plan. Niech to szlag, znowu się spóźnię. Zacząłem biec ciągnąc za sobą walizkę. W końcu gdy już trafiłem na halę widziałem zamykające się drzwi. Na szczęście zdążyłem jeszcze nimi wejść,  a ochroniarz spojrzał tylko na mnie oburzony. Wyszczerzyłem się do niego i ruszyłem do samolotu. Nigdy nie lubiłem latać 1 klasą, więc tak było i tym razem. Nie chciałem,  żeby ktoś czuł się odemnie gorszy,  nie chcialem się wywyższać. Kiedy w końcu udało mi się dotrzeć na moje miejsce zobaczyłem obok nią. Nie, chyba mi się przywidziało, to nie mogła być ona. Ale jednak... tak to była ta czarująca brunetka. Spała oparta o fotel. Między jej długimi,  pięknymi włosami plątały się kable od słuchawek. Zająłem swoje miejsce i na początku myślałem i tym, żeby ją obudzić, ale zmieniłem zdanie. Tak uroczo wyglądała. Cicha i spokojna. Zastanawiałem się co nas znowu do siebie pchnęło.  Łut szczęścia, zbieg okoliczności, a może właśnie takie było moje przeznaczenie? Czekałem kiedy się obudzi,  więc zacząłem bawić się telefonem. Nie wiedziałem dlaczego, ale bardzo zależało mi na tym by choć przez chwilę z nią porozmawiać. Nagle upuściłem IPhona, którego jeszcze przed chwilą obracałem w rękach.
- Cholera- wymamrotałem. Ten trzask musiał ją obudzić. Faktycznie poruszyła się na fotelu i obróciła w moją stronę powoli otwierając oczy.
- Mario- zaczęła chyba dalej myśląc, że śni- Mario- powtórzyła, wyciągnęła rękę idotknęła mojego policzka.
- Tak?- zapytałem z uśmiechem, a ona przestraszona od razu cofnęła rękę. Spojrzała na mnie z wielkim zdziwieniem w oczach. Jej policzki zapłonęły różem, chyba mocno zawstydziła się swoim zachowaniem.
- Spokojnie- odgarnąłem jej włosy z twarzy i znowu się uśmiechnąłem- Nic się nie stało.
- Przepraszam,  nie powinnam- tłumaczyła spuszczając wzrok.
- Ej już mówiłem,  nie szkodzi. To było nawet... noooo... yyyyyy...- teraz to ja spłonąłem rumieńcem- całkiem miłe.
Jak masz na imię? - zapytałem zmieniając temat,  ale ona tylko znowu spuściła wzrok.
- Emilie- w końcu szepnęła- Emilie Bachmann. No a ty się przedstawiać nie musisz. Chociaż w sumie... - oboje wybuchnęliśmy śmiechem, a ludzie z samolotu tylko dziwnie na nas spojrzeli.
- Gdzie się podziewałeś przez te 3 lata?-zapytała jakby w wyrzutem i otarła pojedynczą łzę-  Krążyły plotki,  że wyjechałeś- z początku nie miałem ochoty tłumaczyć się tej prawie obcej dziewczynie. Jednak kiedy zobaczyłem żal i pewnego rodzaju tęsknotę w jej oczach zmieniłem zdanie. Zresztą już dawno chciałem się komuś zwierzyć. Do tego czasu rozmawiałem prawie tylko z Marco. W końcu teraz się do niej odezwałem:
- Cały czas mieszkałem w Dortmundzie. Chociaź chciałem nie byłem w stanie opuścić mojego miasta- widziałem,  że trochę jej ulżyło. Uśmiechnęła się, ale było to trochę wymuszone.
- Musimy się kiedyś spotkać- nagle wypaliłem i sam nie wiem dlaczego to powiedziałem. Teraz dopiero spojrzała na mnie z radością. Jakby zawsze czekała, aż to powiem. Po raz kolejny pociekły jej łzy. Mam nadzieje, że były to już łzy radości.
- Jasne- odparła Emilie- zawsze chciałam cię poznać jako człowieka,  bo piłkarzem jesteś wspaniałym.
- Byłem- sprostowałem znowu.
- Nie Mario,  piłkarzem jest sięw sercu, o tutaj- dotknęła mojej lewej piersi- nie  tylko w nogach.
- Masz rację- spochmurniałem jednak, bo wiedziałem,  że już nie wrócę do ukochanego zawodu. Ale chociaz taniec przynosił mi jakąś ulgę.
- Ej głowa do góry, pomogę Ci- podniosła mi brodę i spojrzała prosto w oczy odsłaniając w uśmiechu swoje białe zęby.
- Nie musisz
- Ale chcę
- Dziękuję, poza Marco jesteś jedyną osobą, która się o mnie troszczy.
- Miałabym zapomnieć o moim idolu? Nigdy- znowu zaśmialiśmy się, a po chwili usłyszałem głos stewardessy:
- Uwaga, lądujemy. Proszę zapiąć pasy- usłyszałem jak wysuwają się koła samolotu. Zwróciłem wzrok na Emilie,  a potem na pas lotniska Byliśmy już w Dortmundzie. Wróciliśmy do mojego miasta, miasta rozkwitu mojej kariery, miasta moich wspomnień.

-------------------------------------------------------------------------------------------
Ten rozdział jest już w ogóle beznadziejny.  :/ 
I przepraszam was, nigdy nie byłam na lotnisku,  więc nie wyszedł mi ten opis. :/ 
No i dzisiaj pełniaa szczęścia! 
Marco zostaje w Borussi. 
Przedłużył kontrakt do 2019 roku. <3 :D 

sobota, 7 lutego 2015

Rozdział I

Monachium, 3 lata później...

Mario
Spieszyłem się właśnie na samolot do Dortmundu.  Chciałem  już wrócić do domu, zapomnieć o dzisiejszej wizycie u psychologa i o wszystkim.  Znowu chciałem być tamtym radosnym chłopcem z Memmingen.  Lecz niestety było,  minęło.  Jak zwykle zacząłem rozmyślać.  Rozmyślałem o tym, że kiedyś byłem kimś naprawdę ważnym, a potem... jedna chwila i stałem się zupełnie nikim. W wypadku poważnie uszkodziłem obydwie nogi.  Zbyt mocno je uszkodziłem. Musieli je amputować.  I koniec z piłką, momentalnie przestałem grać.  W klubie zerwali ze mną kontrakt,  no bo przecież kto by chciał w drużynie 19 latka z protezami ciągnącymi się od kolan? No właśnie,  nikt. Stoczyłem się na sam dół,  a byłem tak wysoko. W sumie to nie było tak źle,  latem tylko nie chodziłem już w krótkich spodenkach.  Kogo ja chcę teraz oszukać?  Prawda jest taka,  że było fatalnie.  Grałem w najlepszym klubie,  Bayernie Monachium,  miałem sławę,  pieniądze,  dziewczyny,  jednym słowem wszystko.  I nagle jakby ktoś wyłączył moje bezpieczniki. Stałem się nikim, wszyscy o mnie zapomnieli.  Zacząłem pić, palić,  cpać,  a nawet próbowałem podciąć sobie żyły.  Ale na szczęście był przy mnie Marco.  To wszystko co teraz mam to dzięki niemu. Gdyby nie on wylądowałbym w jakimś szpitalu,  psychiatryku,  albo po prostu bym umarł. Ale Reus mnie powstrzymał,  troszczył się o mnie,  pomagał. Tylko on mi został, gdy wszyscy inni odeszli.  Straciłem fanów,  kolegów,  dziewczyny nawet rodzina się odemnie odwróciła. Tak, nawet rodzina. I to zabolało najbardziej. No, ale przecież nikt w końcu nie chce mieć syna kaleki. Po pewnym czasie znowu zacząłem pić.  Z pomocą jednak jak zwykle przyszedł mój jedyny przyjaciel.  Kazał mi się ogarnąć,  zapisał na wizyty u psychologa,  chociaz tłumaczyłem mu, że jestem całkiem zdrowy. W końcu kazał mi też znaleźć sobie jakieś zajęcie. Doskonale pamiętam tamtą rozmowę.
- Znowu chlasz?! Mario,  do cholery co ty znowu robisz?! Rusz tę dupę i znajdź sobie jakąś pracę! - wydzierał się Reus zbierając puszki po piwie.
- Dobra,  przestanę!  Tylko Ty mi powiedz co mam robić?! Nikt nie przyjmie inwalidy- odparłem mu.
- Taniec.
- CO?!
- Taniec idioto,  zaczniesz tańczyć.
- No chyba Cię posrało Reus!- oburzyłem się.
- Mario,  posłuchaj mnie. Wiesz ilu ludzi tańczy z protezami?- próbował mi tłumaczyć.
- Marco - powoli się uspokajałem - Ja wiem,  że ty chciałbyś żebym coś robił,  ale ja się do tego nie nadaję,
- Oczywiście,  że się nadajesz. Masz wyczucie w nogach, jesteś przecież piłkarzem.
- Byłem -sprostowałem- Ale to było kiedyś.
- I teraz powrócisz,  tyle że jako tancerz.  To nie takie trudne,  będzie dobrze. - W końcu po wielu namowach przyjaciela zgodziłem się pójść z nim do klubu.  Oniemiałem kiedy zobaczyłem ich na scenie.  Sam powoli zacząłem poruszać się w rytm muzyki.  Właśnie wtedy odkryłem moją nową pasję.  Zacząłem chodzić na treningi,  byłem coraz lepszy. Obudziłem w sobie nowego Mario.  Od dwóch lat tym się właśnie zajmowałem, tańcem.  W trakcie przemyśleń wpadłem na kogoś. Już miałem na końcu języka: ,, Patrz jak łazisz, debilu", lecz wtedy ujrzałem kto był sprawcą mojego upadku.

***
W tym samym czasie...

Emilie
Spieszyłam się na ostatni dziś samolot do Dortmundu. Przed chwilą wyszłam z domu mojej siostry Emmy, a teraz podążałam na lotnisko.  W głębokim zamyśleniu dosłownie weszłam na kogoś.
- Patrz jak łaz...- zaczął brunet, na którego wpadłam.  Wiedziałam, że skądś go kojarzę.  Nie... To było niemożliwe...
-Przepraszam...- odezwałam się- Mario?  Mario Götze?  Ten Mario?- nie dowierzałam,  że mogę spotkać mojego idola w tak idiotycznej sytuacji.
- Tak, to ja -odezwał się on tym jakże miłym głosem.  Spojrzałam mu prosto w oczy i nagle pociekły mi łzy radości.
-Ej, dlaczego płaczesz? - zapytał on, obejmując mnie ramieniem.
- Przepraszam- odparłam- ale jestem twoją największą fanką Mario. Po prostu Cię uwielbiam,  kocham. Byłam na prawie wszystkich twoich meczach, mam w domu z 10 koszulek z twoim nazwiskiem. Jesteś moim idolem- wyrzuciłam to z siebie,  a on tylko patrzył na mnie jak na wariatkę. W końcu się uśmiechnął:
- Wow, nie wiedziałem,  że ktoś jeszcze o mnie pamięta.  To miłe. - znowu obdarzył mnie swoim promiennym uśmiechem- Wybacz, ale trochę się spieszę- powiedział i odszedł.
- Nie szkodzi - wyszczerzyłam się sama do siebie.  Właśnie spełniło się moje największe marzenie.

***
Mario
Byłem zły,  że ktoś na mnie wpadł.  Już miałem warknąć coś niemiłego, ale kiedy zobaczyłem kto był sprawcą całegoincydentu zmiękło mi serce. Ona... była piękna. Cudowna brunetka. A kiedy się odezwała już wcale nie byłem urażony. Zaskoczyło mnie to co powiedziała. Przecież nikt już o mnie nie pamiętał. A ona? Była zupełnie inna. Jeszcze powiedziała, że jest moją największą fanką. Poczułem wtedy, że jeszcze dla kogoś na tym świecie jestem ważny. Nawet nie znam jej imienia i pewnie już nigdy się nie spotkamy, ale ona... była taka miła. Nie przeszkadzały jej moje protezy. A ja jak największy idiota powiedziałem tylko ,, Wybacz,  ale się spieszę. " Podążałem w stronę samolotu nadal myśląc o tajemniczej dziewczynie.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Kompletnie mi nie wyszedł, ale może jednak się komuś spodoba. ;) 
Liczę na wasze komentarze. Pokażcie, że jesteście. 
A dzisiaj nasz Bayern wygrał 2:0. <3 *-* Wspaniali.  
No i gratuluję Borussi,  w końcu się podnoszą.  :)


piątek, 6 lutego 2015

Prolog

Usłyszałem tylko pisk opon hamującego samochodu i czyjś krzyk,  a potem zrobiło mi się ciemno przed oczami.

***
Wylądowałem w szpitalu,  chyba wieźli mnie na salę. Widziałem wszystko jak przez mgłę.Podali mi jakieś tabletki. Nie wiedziałem co się dzieje,  bałem się. Na szczęście był ze mnąmój przyjaciel. Zresztą,  on był zawsze. Uśmiechnął się do mnie unosząc kciuk w górę jakby chciał powiedzieć ,, będzie dobrze". Lecz ja wiedziałem, że od tamtego momentu już nigdy nic nie będzie takie samo,  wszystko się zmieni.  Wjechałem na salę operacyjną, zapaliły się lampy i przełożono mnie na stół.  Zobaczyłem uśmiechniętego lekarza pochylającego się nade mną, powiedział do mnie:
- Proszę się nie martwić panie Götze, wszystko będzie dobrze.- Nie bardzo ufałem temu lekarzowi,  ale cóż mogłem zrobić. Poczułem jak powieki zaczynają mi ciążyć I już po chwili zapadlem w sen.


_____________________________________________________________

Wiem,  że prolog trochę krótki,  ale następne rozdzialy będą dłuższe.  Zachęcam do komentowania.  To bardzo motywuje.  ;) 

Bohaterowie

   
                                            Mario Götze
Roześmiany 22 latek cieszy się pełnią życia. Gwiazda Bundesligi i Bayernu Monachium.  Jednak pewnego dnia wszystko się zmienia.
 ,, Też bym chciał, żeby ktoś kiedyś tak na mnie czekał, że z tej wielkiej tęsknoty  aż nie mógłby usnąć. " 

                                      Emilie Bachmann
Zwykła 20 letnia Niemka.  Wielka fanka Götzego.  Wiedzie spokojne życie w Dortmundzie,  lecz spotkanie z pewną osobą wywraca jej  ułożone życie do góry nogami.  
,, Czas zacząć żyć życiem, o którym marzysz. "

                                          Marco Reus
Porywczy 24 latek,  najlepszy a właściwie już jedyny przyjaciel młodego Götzego. Gra dla Borussi Dortmund, jednak teraz najbardziej liczy się dla niego zdrowie i szczęście Mario.  
,, Przyjaźń jest najcenniejszym skarbem w naszym życiu.  " 

                                          Oscar Daquin
Wybuchowy,  energiczny 21 letni francuz, młody tancerz. Przyjaciel Emilie,  znają się od dzieciństwa.  Zawsze pomagają sobie w trudnych chwilach. To on jest główną oporą dziewczyny.
,, Każdy z nas ma taką małą nadzieję na niemożliwe."


                                   Występują również inni piłkarze i w ogóle inni ludzie. Jednak mniej ważni.  ;) Zapraszam.