Emilie
Weszłam do domu i od razu skierowałam się na kanapę w salonie. Chociaż dzisiaj właściwie nic nie robiłam to czułam się wyczerpana. Jak dla mnie było to zbyt wiele emocji jednego dnia. Najpierw to idiotyczne spotkanie niedaleko lotniska, a potem jeszcze wspólna podróż samolotem. Ułożyłam się teraz wygodnie i oddałam głębszym przemyśleniom. Dlaczego akurat mnie sprzyjało takie szczęście? Dlaczego spośród miliardów kobiet na całym świecie akurat ja poznałam Mario? Leżałam tak wpatrzona w sufit i myślałam. Nie rozumiałam dlaczego on chciał zadawać się z taką zwykłą dziewczyną jak ja. Nie rozumiałam też jego ostatnich słów wypowiedzianych dmnie. Cały czas miałam przed oczami obraz Götzego stojącego koło samochodu i mówiącego ,, To jeszcze nie jest nasze ostatnie spotkanie". Co on planował? Chciał tu przyjechać? To niemożliwe. Miałabym przerąbane gdyby Oscar go kiedyś ze mną zobaczył. On jakoś nie lubił piłkarzy. A nawet wręcz można było powiedzieć, że ich nienawidził. Uważał, że to zadufani w sobie idioci, którzy myślą tylko o tym jak szybko zaliczyć jakąś laskę. Ale Mario był inny. Wcześniej znałam go tylko z tego co o nim pisały media i z wywiadów, ale teraz miałam okazję poznać go bliżej. Z tego co czytałam, a w porównaniu z tym co było teraz nastąpiła wielka zmiana. To wypadek musiał go tak zmienić. Kiedyś był wspaniałym piłkarzem, który... Nie, on dalej jest piłkarzem. Ale kiedyś prócz tego zawodu był też chłopcem uwielbiającym ostrą zabawę. Alkohol, seks, używki podobno tak kiedyś wyglądała jego codzienność. Zastanawiam się kto go z tego bagna wyciągnął, przecież wiadomo było, że Reus też lubi tego typu imprezy. Chyba, że to on sam zrozumiał, że dalej tak nie może i musi choć trochę ułożyć swoje życie. Nagle z zamyślenia wyrwał mnie brzęk kluczy i trzask otwieranego zamka. Po chwili zza drzwi wychyliła się szatynowa głowa.
- Oscar! - zawołałam radośnie i pobiegłam do niego, aby go przytulić.
- Już beze mnie wytrzymać nie mogłaś? - spytał śmiejąc się głośno.
- Powiedzmy- wyszczerzyłam się w uśmiechu- Ale widzę, że przez ten tydzień dom jakoś stoi.
- Bardzo śmieszne- zmierzwił mi włosy- Ale wiesz codziennie były grube imprezy, cud że coś się ostało- uśmiechnął się.
- Ty i imprezy? - zaśmiałam się- A w tej bajce były smoki?
- Tak, wiesz i razem ze mną tańczyły kankana na stole- zaczął nierówno wymachiwać nogami w tym swoim tańcu. Teraz oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Brakowało mi cię, mała- widziałam po jego oczach, że już mówi serio.
- Mi ciebie też-uścisnęłam go.
- Chodź, za pół godziny mam być w klubie. Pójdziesz ze mną, tylko idź się przebierz.
- Okej- skinęłam głową i pobiegłam na górę założyć jakąś sukienkę. Wybrałam prostą czerwoną sukienkę do pół uda i już po chwili z powrotem byłam na dole.
Narzuciłam jeszcze tylko bluzę i wsiadłam do samochodu Oscara.
- No to jedziemy- powiedział i odpalił silnik.
Mario
Odpaliłem silnik i wcisnąłem pedał gazu. Postanowiłem, że tym razem nie dam się wyprzedzić Reusowi. Wybrałem jak najkrótszą trasę prowadzącą do naszego domu. Widziałem jak Marco skręcił w zupełnie inną stronę. Teraz na pewno będę pierwszy. Mknąłem przez mało zaludnione pięknie oświetlone ulice Dortmundu. Nic nie mogło stanąć mi na przeszkodzie. I nagle coś przemknęło mi przed oczami. Gwałtownie zachamowałem i zjechałem na pobocze. Wysiadłem z samochodu. Na boku leżał pies z jedną nieruchomą łapą. Było to najbrzydsze zwierzę jakie widziałem. Miał lub może miała całą skołtunioną i brudną sierść. Z oka leciała mu ropa. Wyglądało to okropnie, a do tego chyba jeszcze złamałem kundlowi jedną z kończyn. Niewiele myśląc wpakowałem go do Audi i znowu się rozpędziłem. Jeszcze może uda mi się być przed Reusem. Tak! Zajechałem pod naszą posiadłość i nigdzie nie mogłem dostrzec Mercedesa przyjaciela. Ha, teraz to ja będę na niego czekał. I wtedy nagle garaż zaczął się otwierać i wyszedł z niego roześmiany blondyn. Wysiadłem i zastanawiałem się jak on to zrobił? Przecież nie mógł po raz kolejny być szybszy odemnie.
- Za wolno jeździsz, cieniasie- powiedział cały czas się szczerząc.
- Ej to nie moja wina- broniłem się.
- To czyja? Przegrałeś, przez tydzień ty gotujesz- uśmiechnął się tryumfalnie. Nagle całkowicie zdębiał.
- Mario...yyy...co, co to jest? - spytał przerażony wskazując na coś za moimi plecami. Obróciłem się. A, no tak. Pies. No cóż, nie wyglądał najlepiej, ale to tak jak ja. To nie jego wina.
- No...to jest pies- wytłumaczyłem niepewnie patrząc na Marco.
- I... i co zamierzasz z nim zrobić?- nadal był w całkowitym osłupieniu.
- Zostaje z nami- poklepałem zwierzę po głowie- przez przypadek ją czy jego potrąciłem
- Götze ty się sobą nie potrafisz zająć, a co dopiero czymś żywym?
- Bardzo śmieszne- czułem się jak pięciolatek, któremu rodzice zabraniają kupić słodyczy. Tak, to było trafne porównanie. -Cokolwiek powiesz, on zostaje ze mną. Jak nie, to ja się wyprowadzę-wiedziałem, że to na niego podziała.
- Mario nie zachowuj się jak dziecko.
- Jestem pełnoletni- zaznaczyłem
- To tylko na papierze. To nie ja zalałem pół łazienki robiąc pranie- próbował mnie przekonać.
-Ej, bez przesady. Nie połowę- oburzyłem się.
- No może- wiedziałem, że teraz już zmięknie. I tak nie był w stanie zostawić mnie samego. Za bardzo się o mnie troszczył Więc i tak zgodziłby się na tą włochatą kulkę nieszczęść- Ale ty po tym...- zawiesił głos wskazując na mojego zwierzaka- Ty po tym sprzątasz- dokończył krzywiąc się. Tamten 19 letni Mario w ogóle nie przejąłby się tym biednym stworzeniem, jechałby dalej starając się zapomnieć tamten widok. A teraz? Ten obecny Mario nie dość, że zlitował się nad psem to jeszcze wykłócał się z Reusem o to właśnie zwierzę. Teraz dopiero poczułem, że tamten chłopiec to przeszłość. Zmieniłem się. Kiedyś wszystko było mi obojętne, walczyłem tylko o swoje wygody. A dzisiaj coś mi strzeliło do głowy. Sam nie wiedziałem skąd zrodziła się we mnie nagła chęć pomocy. I to jeszcze przez przygarnięcie. Ale w sumie to zawsze chciałem mieć psa, ale moja mama nigdy nie chciała się na niego zgodzić. Teraz byłem już dorosły, sam budowałem własną drogę życia. Wszytko zależało tylko odemnie. Byłem wolny , a jednocześnie tak ograniczony. Nie, to nie była bariera stworzona przez protezy. To była bariera, która powstała wtedy kiedy wszyscy przestali mnie odwiedzać. Czar złotego chłopca gdzieś prysł i został zwykły, przeciętny kaleka. W końcu udało mi się przekonać Marco aby ta smętna istota mogła spać w domu. Rozłożyłem jej koc koło mojego łóżka, a potem owinąłem złamaną łapę. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje, przecież nigdy nie wziąłbym kundla z ulicy, ale ten... Może wziąłem go dlatego, że był tak bardzo podobny do mnie. Jego też nikt nie chciał, był inny. Chyba mu po prostu współczułem. Ja chociaż miałem Reusa, a on był całkiem sam. A Reus? On był przy mnie w potrzebie. Pomagał mi jak ja dziś temu psu. Wyjąłem z lodówki jakieś resztki wyspałem do miski i zaniosłem zwierzakowi. Do drugiego naczynia nalałem mu wody. Podstawiłem mu to wszystko pod nos, a łapczywie zaczął chleptać wodę. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś był tak wygłodzspragniony. Po chwili usnął, a ja wyszedłem z pokoju i zszedłem do salonu. Tak jak myślałem siedział tam Marco. Był wpatrzony w telewizor. Nawet go nie włączył. Od razu zauważyłem, że coś go trapi. Usiadłem koło niego na kanapie.
- Problemy w drużynie? -zapytałem, a on tylko spojrzał na mnie zrezygnowany.
- Nie- rzucił krótko- Wszystko jest ok- próbował się uśmiechać, ale nie bardzo mu to wyszło.
- Ej, przecież widzę, że coś nie tak- nie dawałem a wygraną.
- Dobra, powiem Ci - zaczął zdenerwowany- Zerwała ze mną- No tak. Caroline. Wiedziałem jakie to musi być dla niego ciężkie. Ostatnio często się kłócili, mniej czasu ze sobą spędzali., ale ja wiedziałem, że mój przyjaciel nadal ją kocha. Sam nigdy jej nie lubiłem, ale starałem się aby Reus był szczęśliwy więc się nie wtrącałem.
- I to jeszcze przez SMSa- zamachał mi telefonem przed oczami- Przed chwilą dostałem wiapowiedział załamany.
Miałem rację. Caroline była wredną suką, no ale teraz nie mogłem mu tego powiedzieć. Jeszcze bardziej by go to dobiło. Ale żeby zrywać przez SMSa? Trzeba już być totalną suką i tchórzem.
- Ostatnio kazała mi wybierać. Albo ona albo ty- nie musiałem już o nic więcej pytać. On po prostu wybrał przyjaźń. To była dla niego trudna decyzja, a ja dopiero teraz zorientowałem się jak ten blondyn wiele dla mnie robi. Był prawdziwym przyjacielem. Moim przyjacielem.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Oddaję w wasze ręce czwarty już rozdział.
Myślę, że się wam podoba, chociaż wyszedł taki sobie i dziękuję, że mnie czytacie. <3
Mam już wenę na kolejny rozdział więc pojawi się może już w piątek. ;)
zachęcam do komentowania. To bardzo motywuje.
Buźka. ;***
Rozdział jak zawsze super piszesz genialni już nie mogę doczekać się V
OdpowiedzUsuńRozdział jest super :-) i ten piesek. Uwielbiam Marco za to jak troszczy się o Mario. Przyjaźń to najcenniejszy dar :-) Czekam na nexta. Pozdrawiam :-*
OdpowiedzUsuńRozdział wspaniały. Po prostu uwielbiam tego bloga.
OdpowiedzUsuńMario w psie zobaczył samego siebie. Myślę, że skoro on miał tylko Marco, to temu zwierzęciu też chciał ofiarować swoją pomoc. Jestem ciekawa jak rozwinie się jego dalsza znajomość z Emilie. A Marco? On zachował się jak prawdziwy przyjaciel. Poświęcił swój związek dla Mario. Musiał bardzo kochać Caroline, ale skoro ona zerwała z nim przez zwykłego SMS-a to udowodniła, że nigdy na takiego chłopaka nie zasługiwała.
Przepraszam, że komentarz jest taki nieskładny i być może z błędami, ale piszę z telefonu, a poza tym mój mózg nie za dobrze o tej porze funkcjonuje, tym bardziej, że jutro jest szkoła. Co więcej spr z historii i kartkówka z chemii... :/ O zgrozo! Nic tylko płakać.
W każdym bądź razie wiedz, że kocham tego bloga. Pozdrawiam i czekam na nn <3
Weny ;***
Dziękuję. ;*
UsuńPotrafisz motywować jak mało kto. ;)
Życzę powodzenia na kartkówkce i sprawdzianie może nie będzie tak źle.