Chciałabym was bardzo przeprosić za moją długą nieobecność ale sama nie jestem w stanie jej wytłumaczyć także nawet nie będę próbować. Mega dziękuje wszystkim cudownym osobom, które tu zaglądały. <3
Na tym blogu to już koniec, nie ma sensu kontynuacja po tak długiej przerwie, jednak w ramach rekompensaty zapraszam was serdecznie na mojego nowego bloga, całkiem nowe fan fiction. ;)
Zostawiam was z linkiem i zapraszam do komentowania. :)
http://wiem-kim-jestem.blogspot.com
Narazie i do nn ;**
Zawsze Cię kochałam i kochać będę. Reszta nie ma znaczenia
poniedziałek, 4 stycznia 2016
sobota, 2 maja 2015
Rozdział IX
,, Szanowna Pani Bachmann
Została Pani przyjęta na okres próbny na posadę psychologa do naszego klubu. Liczymy na miłą i owocną współpracę. Zapraszamy na dzisiejszy zamknięty trening o godz. 10:00 oraz krótkie rozpoznanie. Pozdrawiamy
Została Pani przyjęta na okres próbny na posadę psychologa do naszego klubu. Liczymy na miłą i owocną współpracę. Zapraszamy na dzisiejszy zamknięty trening o godz. 10:00 oraz krótkie rozpoznanie. Pozdrawiamy
Zarząd Borussi Dortmund "
Nie mogłam w to uwierzyć. Odpisał mi zarząd BvB, a do tego jeszcze spośród kilkuset kandydatek i kandydatów wybrali właśnie mnie.
- Aaaaa- zaczęłam krzyczeć i piszczeć z radości i zbiegłam na dół. Rzuciłam się na Oscara i mocno go przytuliłam.
- Kocham cię, wiesz? - zapytałam szczerząc się jak głupia.
- Ooo widzę, że nastąpiła nagła zmiana humoru- uśmiechnął się kpiąco.
- A żebyś wiedział. Zgadnij kogo przyjęli na posadę psychologa w Borussi? - nadal skakałam w okół niego z radości.
- Obstawiam, że jakaś młoda niedowartościowana napalona fanka tego klubu- odparł z drwiną w głosie. Wskoczyłam mu na plecy i zacząłem okładać go pięściami śmiejąc się przy tym idiotycznie.
- O 10:00 mam trening.
- Ok. Tylko nikogo tam nie podrywaj. Hahah- zrzucił mnie I spadłam na podłogę.
- Bardzo śmieszne- udawałam obrażoną.
- Muszę się przecież martwić o moją małą siostrzyczkę- zmierzwił mi włosy.
- Jestem od ciebie starsza, gówniarzu- odparłam wbijając mu łokieć w brzuch.
- Grabisz sobie Bachmann- złapał mnie za nadgarstki i przyciągnął do siebie śmiejąc się cały czas- Oj grabisz.
Pomimo jego radosnego nastawienia wiedziałam, że będzie smutny. Nie chciał bym pracowała w klubie piłkarskim. Nie chciał by ktoś mnie zranił, ale trochę może przeginał. Rozumiałam, że chciał mnie chronić, ale nie byłam już malutką dziewczynką, której trzeba ciągle pilnować. Chciałam spełniać swoje marzenia. Tak na niego naciskałam, że w końcu się zgodził. Chociaż i tak miałam marne szanse na zatrudnienie. Poza tym Oscar nie chciał bym sledzlala po dziesięć godzin tygodniowo z obcymi mu chłopakami. Był zazdrosny, chociaż próbował ukryć to pod maską pełnego szczęścia. Ale znałam go zbyt długo, żeby dać się w to wrobić. Tak naprawdę to chciałby abym cały czas była przy nim, jako przyjaciółka. Nic wiecEj, a Przynajmniej nic więcej ja nie mogłam z siebie dać. Zawsze kochałam go jak brata, nie jak mężczyznę. Nawet nigdy nie pomyślałam o nim w ten sposób. Nadal chciał bym była tą pięciolatką, która przychodziła z piłką do piaskownicy. Noe chciał, żebym mu uciekła. Potrzebował mnie, tak jak ja jego. Stanowiliśmy swoje przeciwieństwa, więc może dlatego tak idealnie się ze sobą dogadywaliśmy. Z drugiej strony czasem było mi ciężko. I wiedziałam, że jemu też. Musiał ciągle znosić moje humory i kaprysy. Byłam dla niego kolejnymi, niepotrzebnymi wydatkami, bo przecież za coś musiałam żyć. A nie miałam nikogo. On na wszystko zarabiał. Między innymi dlatego starałam się o pracę. Chciałam stać się niezależna i przede wszystkim wolna. Nie było mi tutaj źle, ale potrzebowałam swojego i tylko swojego życia. Swoich znajomych, przyjaciół. Swojego kąta. Po prostu swojego świata. Nie chciałam by Oscar cały czas interesował się tym co robię, z kim jestem, gdzie, jak długo. Byłam od niego starsza, a on i tak traktował mnie jak dziecko. Bardzo go kochałam, ale stawało się to uciążliwe. Spojrzałam na zegarek. 8:30. Nawet nie wybrałam w co się ubiorę, cholera. Nie mogę przecież spóźnić się na pierwszy trening. Ale wyglądać też jakoś muszę. Po chwili namysłu zniknęłam w garderobie w poszukiwaniu odpowiedniego ciucha.
***
Mario
Nieco zmieszany i wystraszony wpadłem do domu. Przestraszyłem się tamtego spotkania. Sam byłem zszokowany swoim zachowaniem. Tak, Mario Götze był pieprzonym tchórzem, który boi się zwykłego pocałunku. Ehhh... Reus już wstał i siedział właśnie przy stole ze słuchawkami na uszach. Przed nim leżał pusty talerz, a obok szklanka z wodą. Miał zamknięte oczy i opuszczoną głowę. Podszedłem od tyłu i trąciłem go w ramię. Nagle poderwał się z krzesła z krzykiem. Obrócił głowę i spojrzał na mnie z pogardą.
- Cholera, Götze - odezwał się w końcu ściągając słuchawki- wystraszyłeś mnie- dodał półgłosem jednak trochę zawstydzony.
- Ups- wyszczerzyłem się radośnie, a blondyn tylko zmierzył mnie wzrokiem.
- Zaraz wychodzę na trening, zostaniesz sam? - zapytał z troską w głosie. Ale mnie to strasznie wkurzyło.
- Co ty kurwa myślisz, że ja mam 5 lat? - wybuchnąłem może nieco zbyt głośno. Bo Marco tylko spuścił wzrok i wyszeptał prawie bezgłośne ,,przepraszam". On spojrzał na mnie, a ja w jego oczach ujrzałem straszny ból, to moja wina. Jestem potworem. Ranię bliskich. Nie zasługuję na to życie, powinienem wtedy umrzeć pod tym samochodem. Przyjaciel tylko się o mnie troszczy, a ja wciąż sprawiam mu przykrość. To ja ciągle jestem powodem jego smutku.
- Nie- odezwałem się ponownie, a on spojrzał na mnie zaskoczony.- To ja przepraszam- Reus podniósł wzrok i szeroko się uśmiechnął. Zbliżył się do mnie i złączyliśmy się w szczerym, przyjacielskim uścisku. Obiecałem sobie, że już nigdy to się nie powtórzy, nie mogę patrzeć na ból Marco, którego sam jestem powodem. Już zawsze będzie tak jak dawniej, tak jak przed wypadkiem. Nie chciałem jechać z nim na trening bo bałem się spotkania z chłopakami z drużyny. Dobrze wiedziałem, że nie przyjmą mnie ciepło, ale powinienem spróbować. Nie dla siebie, nie dla nich, ale dla Reusa.
- To jak, masz wolne miejsce w samochodzie?- zapytałem szczerząc się.
- Dla ciebie? Zawsze- odparł blondyn i zauważyłem tą iskierkę radości w jego oczach. Już od dawna próbował wyciągnąć mnie na SIP, ale ja za każdym razem odmawiałem. Zbyt wiele wspomnień wiązałem z tym miejscem. Wiedziałem jak wielką radość sprawiły mu moje słowa. Wiedziałem, że czekał na ten moment od kilku lat. Czekał na moment mojego przełamania. Dzisiaj osiągnął swój sukces. Osiągnął nasz wspólny sukces. Reus zarzucił bluzę i zabrał torbę z krzesła i z dziecięcą radością wybiegł z domu wsiadając do samochodu.
- A drzwi się same zamkną? - zawołałem za nim, bo jak zwykle nie miałem przy sobie kluczy.
- Aaa, no tak- wrócił się i zamknął na klucz drzwi do domu
- To jedziemy?
- Jasne- rzuciłem zajmując miejsce obok niego.
- Mario- zaczął nieśmiało Reus odpalając silnik. Spojrzałem na niego pytająco, a on kontynuował- Mario, wiem że to ciężkie miejsce dla ciebie i jeżeli nie chcesz to nie musisz ze mną tam jechać.
- Dam sobie radę- odparłem zaciskając wargi, aby o tym nie myśleć, ale w mojej głowie natychmiast pojawiło się tysiące wspomnień.
Pierwszy dotyk murawy, pierwszy trening, pierwsi koledzy i pierwszy mecz. Pierwszy upadek, pierwszy ból, pierwsza kontuzja. Pierwsze podanie, pierwsza asysta, pierwszy gol. Pierwsza cieszynka, pierwsza euforia, pierwsi fani. Pierwsze zwycięstwo, Pierwsze świętowanie, pierwszy finał. Pierwsze niepowodzenia, pierwsze porażki, pierwsze podnoszenie. Pierwszy mistrz.
Mimowolnie po moim policzku spłynęła łza. Otarłem ją szybko, tak by Marco nic nie zauważył. Uśmiechnąłem się do niego i wsłuchiwałem w kawałki naszych ulubionych piosenek.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Nie będę się tłumaczyć, bo nie ma stosownego wytłumaczenia mojej nieobecności.
Pozostawię to bez komentarza.
Poddaję wszystko waszej opini. ;)
***
Mario
Nieco zmieszany i wystraszony wpadłem do domu. Przestraszyłem się tamtego spotkania. Sam byłem zszokowany swoim zachowaniem. Tak, Mario Götze był pieprzonym tchórzem, który boi się zwykłego pocałunku. Ehhh... Reus już wstał i siedział właśnie przy stole ze słuchawkami na uszach. Przed nim leżał pusty talerz, a obok szklanka z wodą. Miał zamknięte oczy i opuszczoną głowę. Podszedłem od tyłu i trąciłem go w ramię. Nagle poderwał się z krzesła z krzykiem. Obrócił głowę i spojrzał na mnie z pogardą.
- Cholera, Götze - odezwał się w końcu ściągając słuchawki- wystraszyłeś mnie- dodał półgłosem jednak trochę zawstydzony.
- Ups- wyszczerzyłem się radośnie, a blondyn tylko zmierzył mnie wzrokiem.
- Zaraz wychodzę na trening, zostaniesz sam? - zapytał z troską w głosie. Ale mnie to strasznie wkurzyło.
- Co ty kurwa myślisz, że ja mam 5 lat? - wybuchnąłem może nieco zbyt głośno. Bo Marco tylko spuścił wzrok i wyszeptał prawie bezgłośne ,,przepraszam". On spojrzał na mnie, a ja w jego oczach ujrzałem straszny ból, to moja wina. Jestem potworem. Ranię bliskich. Nie zasługuję na to życie, powinienem wtedy umrzeć pod tym samochodem. Przyjaciel tylko się o mnie troszczy, a ja wciąż sprawiam mu przykrość. To ja ciągle jestem powodem jego smutku.
- Nie- odezwałem się ponownie, a on spojrzał na mnie zaskoczony.- To ja przepraszam- Reus podniósł wzrok i szeroko się uśmiechnął. Zbliżył się do mnie i złączyliśmy się w szczerym, przyjacielskim uścisku. Obiecałem sobie, że już nigdy to się nie powtórzy, nie mogę patrzeć na ból Marco, którego sam jestem powodem. Już zawsze będzie tak jak dawniej, tak jak przed wypadkiem. Nie chciałem jechać z nim na trening bo bałem się spotkania z chłopakami z drużyny. Dobrze wiedziałem, że nie przyjmą mnie ciepło, ale powinienem spróbować. Nie dla siebie, nie dla nich, ale dla Reusa.
- To jak, masz wolne miejsce w samochodzie?- zapytałem szczerząc się.
- Dla ciebie? Zawsze- odparł blondyn i zauważyłem tą iskierkę radości w jego oczach. Już od dawna próbował wyciągnąć mnie na SIP, ale ja za każdym razem odmawiałem. Zbyt wiele wspomnień wiązałem z tym miejscem. Wiedziałem jak wielką radość sprawiły mu moje słowa. Wiedziałem, że czekał na ten moment od kilku lat. Czekał na moment mojego przełamania. Dzisiaj osiągnął swój sukces. Osiągnął nasz wspólny sukces. Reus zarzucił bluzę i zabrał torbę z krzesła i z dziecięcą radością wybiegł z domu wsiadając do samochodu.
- A drzwi się same zamkną? - zawołałem za nim, bo jak zwykle nie miałem przy sobie kluczy.
- Aaa, no tak- wrócił się i zamknął na klucz drzwi do domu
- To jedziemy?
- Jasne- rzuciłem zajmując miejsce obok niego.
- Mario- zaczął nieśmiało Reus odpalając silnik. Spojrzałem na niego pytająco, a on kontynuował- Mario, wiem że to ciężkie miejsce dla ciebie i jeżeli nie chcesz to nie musisz ze mną tam jechać.
- Dam sobie radę- odparłem zaciskając wargi, aby o tym nie myśleć, ale w mojej głowie natychmiast pojawiło się tysiące wspomnień.
Pierwszy dotyk murawy, pierwszy trening, pierwsi koledzy i pierwszy mecz. Pierwszy upadek, pierwszy ból, pierwsza kontuzja. Pierwsze podanie, pierwsza asysta, pierwszy gol. Pierwsza cieszynka, pierwsza euforia, pierwsi fani. Pierwsze zwycięstwo, Pierwsze świętowanie, pierwszy finał. Pierwsze niepowodzenia, pierwsze porażki, pierwsze podnoszenie. Pierwszy mistrz.
Mimowolnie po moim policzku spłynęła łza. Otarłem ją szybko, tak by Marco nic nie zauważył. Uśmiechnąłem się do niego i wsłuchiwałem w kawałki naszych ulubionych piosenek.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Nie będę się tłumaczyć, bo nie ma stosownego wytłumaczenia mojej nieobecności.
Pozostawię to bez komentarza.
Poddaję wszystko waszej opini. ;)
sobota, 28 marca 2015
Rozdział VIII
Marco
Ból głowy był nie do zniesienia. Obróciłem się na drugi bok i powoli otworzyłem oczy. Cały świat był jakiś taki rozmazany. Co ja wczoraj robiłem? Spojrzałem na stolik obok. Leżała tam paczka aspiryny i szklanka wody. Wszystko jasne, kac. Rozmawiałem chyba rano z Mario, kłóciliśmy się? Nie, raczej nie. Inaczej nic by mi tu nie zostawił. Potem chyba wyszedł. Nie było jego butów ani bluzy. Faktycznie, wyszedł. Tylko po co tak wcześnie? Może się z kimś umówił? Nie, Reus myśl trzeźwo. Przecież on nawet nie spotykał się z nikim od 3 lat. No więc, co? Podniosłem się z kanapy I wszedłem do kuchni. Na blacie leżały kanapki. Mario. Pomyślał o mnie. Znowu to robił, cały czas się o mnie troszczył. Ale w końcu byliśmy przyjaciółmi, a przyjaciele sobie pomagają. I to była ta prawdziwa przyjaźń, jedyna na całe życie. Zadzwonił mój telefon, spojrzałem na wyświetlacz. Durm. Czego on znowu chciał? Odebrałem.
-Nie, Erik. Nie przyniosę Ci żadnego jedzenia- zacząłem znając juz dość dobrze zachowanie młodego obrońcy.
- Nie o to chodzi- odezwał się głos po drugiej stronie. - Mario ma niedługo urodziny, prawda? - totalnie mnie zaskoczył. Niby czasem pytali o mojego przyjaciela, ale od tych paru lat nigdy nie interesowali się jego życiem ma tym bardziej nie pytali o takie rzeczy. A może to on się od nich odciął? W końcu to on zawsze zamykał się w swoim pokoju kiedy przychodzili chłopacy z drużyny. Może teraz to oni chcieli odbudować tą więź, która nas kiedyś wszystkich łączyła.
- No tak- odezwałem się w końcu- Ale o co chodzi? - wciąż nie wiedziałem co on kombinuje.
- No bo- do rozmowy włączył się Moritz- chcieliśmy zrobić chłopakowi miłą niespodziankę.
- Zapomnieć o tym co było...- dodał Hummels.
- Zacząć wszystko od nowa- dokończył Pierre.
- To jak, pomożesz nam?- spytał znowu Durm z nadzieją w głosie.
- Jasne- rzuciłem od razu, bez zastanowienia- Mario sprzyda się trochę rozrywki.
- To zgadamy się na treningu. Narazie- juz po chwili połączenie zakończyło się. Nie wiedziałem jak zareaguje na to wszystko Götze, ale może w końcu się przełamie. Może w końcu zdejmie tą swoją maskę i przestanie grać wiecznie obrażonego i złego faceta. Starałem się nakłonić go do spotkania z chłopakami z Borussi, ale on za każdym razem odmawiał. Może teraz się uda. Zerknąłem na zegarek. O kurde. Za pół godziny zaczyna się trening. Wiadomo wszystkim, że Klopp to zdyscyplinowany człowiek, więc tym bardziej nie toleruje spóźnień. Czas się zbierać. Wskoczyłem pod prysznic, aby zmyć z siebie brud wczorajszej imprezy. Co ja tam w ogóle robiłem? Znowu zaciągnąłem jakąś do łóżka? A może dużo wypaliłem? Rozbierałem się? Tańczyłem? Do wszytkiego byłem zdolny po pijaku, ale niczego nie byłem pewien. Chociaż nie. Jestem pewien, że to była gruba impreza, taka, którą powinno się pamiętać do końca życia. Ale ja byłem inny, wszystko wykasowane. Może i dobrze. Zszedłem do salonu i zarzyłem kolejną dawkę aspiryny, nie mogłem pojawić się na treningu z kacem. Jurgen by mnie pewnie zabił.
Emilie
Znowu to zrobił. Pojawił się niespodziewanie, a potem nagle zniknął. A wydawał się odważnym facetem, okazał się kolejnym pierdolonym tchórzem. Nienawidziłam go za tą tajemniczą grę na moich uczuciach, ale jednocześnie kochałam za całą resztę. Znowu zostawił mnie w całkowitym osłupieniu. Wiesz jak to jest? Wiesz jak się teraz czuję? Ja go kocham, a on... sprawia mi tyle niespodziewanych trudności. Głupie, zakochać się w kim kogo zna się dwa dni. Nawet po prostu debilne zachowanie. Naiwne i bezsensowne. Ale mimo wszystko robię to, kocham go. Może to po prostu miłość od pierwszego wejrzenia? Szkoda,że pewnie tylko jednostronna. A może to tylko moja zwykła ludzka głupota? A ten pocałunek? Co to w ogóle miało znaczyć? Że niby on też coś czuje? A może to Oscar ma rację co do piłkarzy i on też jest kolejnym idiotą, który bawi się uczuciami? Nie, to byłoby do niego nie podobne, chociaz w sumie... znam go tak naprawdę dopiero od wczoraj. Nie wiem jaki on jest w rzeczywistości, może to tylko jedna z masek? Praktycznie nic nie wiedziałam o jego życiu prywatnym ani o nim samym. Ale nie mogłam oprzeć się jego czekoladowym tęczówkom, doprowadzał mnie tym spojrzeniem do totalnej euforii. Był wyjątkowy, nigdy jeszcze nie spotkałam kogoś takiego. Kogoś kto od samego początku chciał przebywać ze mną, chciał być blisko mnie. A ja chciałam słyszeć cały czas bicie jego serca. Uśmiechnęłam się do siebie samej, nierealne. Ale marzenia można mieć. Wróciłam do domu. Oscar już wstał i krzątał się po kuchni. Chyba powoli dochodził do siebie.
- Hej mała- uśmiechnął się do mnie.
- No hej- również próbowałam się uśmiechnąć, a on bacznie mi się przypatrywał.
- Coś nie tak? - spytałam unosząc obie brwi.
- Zbierałaś ziemię rękami czy jak? - roześmiał się spoglądając na moje brudne dłonie.
- Powiedzmy- nie chciałam mu mówić prawdy, zaraz zacząłby się martwić i wypytywać.
- Jakaś wiadomość przyszła ci na pocztę- wyszczerzył się niewinnie.
- Znowu grzebałeś mi w laptopie? - oburzyłam się.
- Ja? Skądże? - próbował zrobić uroczą minę.
- Nie gadam z tobą- mruknęłam i zaszyłam się w moim pokoju Włączając laptop. Otworzyłam skrzynkę pocztową. Jeden nowy e-mail. Kliknąłam kursorem myszki. Już od dawna wyczekiwałam na pewną ważną odpowiedź. Odpowiedź, która miała zmienić moje szare życie. Ubiegałam się o posadę psychologa. Niby sama nie radziłam sobie z moją psychiką, ale myślałam, że w ten sposób zapomnę o moich problemach.
---------------------------------------------------------'---------------------------------
Przepraszam za opóźnienie. :(
Wiem, że krótko, ale chciałam chociaż trochę trzymać was w napięciu do następnego rozdziału. ;)
Trochę nie wyszło. :(
Jutro grają Niemcy to może i wena przyjdzie. :D
Pozdrawiam ;****
Next= 10 komentarzy <3
Ból głowy był nie do zniesienia. Obróciłem się na drugi bok i powoli otworzyłem oczy. Cały świat był jakiś taki rozmazany. Co ja wczoraj robiłem? Spojrzałem na stolik obok. Leżała tam paczka aspiryny i szklanka wody. Wszystko jasne, kac. Rozmawiałem chyba rano z Mario, kłóciliśmy się? Nie, raczej nie. Inaczej nic by mi tu nie zostawił. Potem chyba wyszedł. Nie było jego butów ani bluzy. Faktycznie, wyszedł. Tylko po co tak wcześnie? Może się z kimś umówił? Nie, Reus myśl trzeźwo. Przecież on nawet nie spotykał się z nikim od 3 lat. No więc, co? Podniosłem się z kanapy I wszedłem do kuchni. Na blacie leżały kanapki. Mario. Pomyślał o mnie. Znowu to robił, cały czas się o mnie troszczył. Ale w końcu byliśmy przyjaciółmi, a przyjaciele sobie pomagają. I to była ta prawdziwa przyjaźń, jedyna na całe życie. Zadzwonił mój telefon, spojrzałem na wyświetlacz. Durm. Czego on znowu chciał? Odebrałem.
-Nie, Erik. Nie przyniosę Ci żadnego jedzenia- zacząłem znając juz dość dobrze zachowanie młodego obrońcy.
- Nie o to chodzi- odezwał się głos po drugiej stronie. - Mario ma niedługo urodziny, prawda? - totalnie mnie zaskoczył. Niby czasem pytali o mojego przyjaciela, ale od tych paru lat nigdy nie interesowali się jego życiem ma tym bardziej nie pytali o takie rzeczy. A może to on się od nich odciął? W końcu to on zawsze zamykał się w swoim pokoju kiedy przychodzili chłopacy z drużyny. Może teraz to oni chcieli odbudować tą więź, która nas kiedyś wszystkich łączyła.
- No tak- odezwałem się w końcu- Ale o co chodzi? - wciąż nie wiedziałem co on kombinuje.
- No bo- do rozmowy włączył się Moritz- chcieliśmy zrobić chłopakowi miłą niespodziankę.
- Zapomnieć o tym co było...- dodał Hummels.
- Zacząć wszystko od nowa- dokończył Pierre.
- To jak, pomożesz nam?- spytał znowu Durm z nadzieją w głosie.
- Jasne- rzuciłem od razu, bez zastanowienia- Mario sprzyda się trochę rozrywki.
- To zgadamy się na treningu. Narazie- juz po chwili połączenie zakończyło się. Nie wiedziałem jak zareaguje na to wszystko Götze, ale może w końcu się przełamie. Może w końcu zdejmie tą swoją maskę i przestanie grać wiecznie obrażonego i złego faceta. Starałem się nakłonić go do spotkania z chłopakami z Borussi, ale on za każdym razem odmawiał. Może teraz się uda. Zerknąłem na zegarek. O kurde. Za pół godziny zaczyna się trening. Wiadomo wszystkim, że Klopp to zdyscyplinowany człowiek, więc tym bardziej nie toleruje spóźnień. Czas się zbierać. Wskoczyłem pod prysznic, aby zmyć z siebie brud wczorajszej imprezy. Co ja tam w ogóle robiłem? Znowu zaciągnąłem jakąś do łóżka? A może dużo wypaliłem? Rozbierałem się? Tańczyłem? Do wszytkiego byłem zdolny po pijaku, ale niczego nie byłem pewien. Chociaż nie. Jestem pewien, że to była gruba impreza, taka, którą powinno się pamiętać do końca życia. Ale ja byłem inny, wszystko wykasowane. Może i dobrze. Zszedłem do salonu i zarzyłem kolejną dawkę aspiryny, nie mogłem pojawić się na treningu z kacem. Jurgen by mnie pewnie zabił.
Emilie
Znowu to zrobił. Pojawił się niespodziewanie, a potem nagle zniknął. A wydawał się odważnym facetem, okazał się kolejnym pierdolonym tchórzem. Nienawidziłam go za tą tajemniczą grę na moich uczuciach, ale jednocześnie kochałam za całą resztę. Znowu zostawił mnie w całkowitym osłupieniu. Wiesz jak to jest? Wiesz jak się teraz czuję? Ja go kocham, a on... sprawia mi tyle niespodziewanych trudności. Głupie, zakochać się w kim kogo zna się dwa dni. Nawet po prostu debilne zachowanie. Naiwne i bezsensowne. Ale mimo wszystko robię to, kocham go. Może to po prostu miłość od pierwszego wejrzenia? Szkoda,że pewnie tylko jednostronna. A może to tylko moja zwykła ludzka głupota? A ten pocałunek? Co to w ogóle miało znaczyć? Że niby on też coś czuje? A może to Oscar ma rację co do piłkarzy i on też jest kolejnym idiotą, który bawi się uczuciami? Nie, to byłoby do niego nie podobne, chociaz w sumie... znam go tak naprawdę dopiero od wczoraj. Nie wiem jaki on jest w rzeczywistości, może to tylko jedna z masek? Praktycznie nic nie wiedziałam o jego życiu prywatnym ani o nim samym. Ale nie mogłam oprzeć się jego czekoladowym tęczówkom, doprowadzał mnie tym spojrzeniem do totalnej euforii. Był wyjątkowy, nigdy jeszcze nie spotkałam kogoś takiego. Kogoś kto od samego początku chciał przebywać ze mną, chciał być blisko mnie. A ja chciałam słyszeć cały czas bicie jego serca. Uśmiechnęłam się do siebie samej, nierealne. Ale marzenia można mieć. Wróciłam do domu. Oscar już wstał i krzątał się po kuchni. Chyba powoli dochodził do siebie.
- Hej mała- uśmiechnął się do mnie.
- No hej- również próbowałam się uśmiechnąć, a on bacznie mi się przypatrywał.
- Coś nie tak? - spytałam unosząc obie brwi.
- Zbierałaś ziemię rękami czy jak? - roześmiał się spoglądając na moje brudne dłonie.
- Powiedzmy- nie chciałam mu mówić prawdy, zaraz zacząłby się martwić i wypytywać.
- Jakaś wiadomość przyszła ci na pocztę- wyszczerzył się niewinnie.
- Znowu grzebałeś mi w laptopie? - oburzyłam się.
- Ja? Skądże? - próbował zrobić uroczą minę.
- Nie gadam z tobą- mruknęłam i zaszyłam się w moim pokoju Włączając laptop. Otworzyłam skrzynkę pocztową. Jeden nowy e-mail. Kliknąłam kursorem myszki. Już od dawna wyczekiwałam na pewną ważną odpowiedź. Odpowiedź, która miała zmienić moje szare życie. Ubiegałam się o posadę psychologa. Niby sama nie radziłam sobie z moją psychiką, ale myślałam, że w ten sposób zapomnę o moich problemach.
---------------------------------------------------------'---------------------------------
Przepraszam za opóźnienie. :(
Wiem, że krótko, ale chciałam chociaż trochę trzymać was w napięciu do następnego rozdziału. ;)
Trochę nie wyszło. :(
Jutro grają Niemcy to może i wena przyjdzie. :D
Pozdrawiam ;****
Next= 10 komentarzy <3
środa, 25 marca 2015
Rozdział VII
- Mariooo...- darł się Reus z salonu. Zignorowałem go. Teraz właśnie kąpałem psa. Nie miałem teraz ochoty spełniać jego idiotycznych zachcianek.
-Marioo...- znowu krzyknął, tym razem bardziej rozpaczliwie. No dobra, tym razem może coś mu jest. Zostawiłem zwierzaka i w ekspresowym tempie zjawiłem się na dole. Zastałem tam Marco leżącego na kanapie i oglądającego TV.
- Czego chcesz? - warknąłem zdenerwowany. Przerwał mi mój ściśle zorganizowany plan poranka.
- Podałbyś mi wodę? -próbował zrobić uroczą minę.
- Sorry, ale to działa tylko na te twoje panienki.
- Ej!- zawołał oburzony- Ja nie mam żadnych panienek.
- Jasne. A dzisiejszą noc to pewnie spędziłeś na ostrym treningu- spojrzałem na niego- Daruj sobie, Marco.
- Noo dobra- odparł z ociąganiem- Ale podasz mi wodę?
- Niech książe ruszy dupę z kanapy i sam sobie weźmie- wyszedłem i wróciłem do mojej poprzedniej czynności. Znowu dałem mu się wrobić. Nic mu się nie dzieje, a krzyczy głośniej niż kobieta na porodówce. Ale taki był już cały Reus, a ja... byłem prawie taki sam. Tylko dlatego trzymaliśmy się razem. Pies grzecznie czekał na górze. Pomogłem mu wyjść z wanny i obejrzałem łapę. Nie wyglądała tak źle jak mi się wydawało na początku. Jednak dla bezpieczeństwa jeszcze raz ją obandażowałem. Po kąpieli zwierzak wyglądał zupełnie inaczej. Okazało się, że był to dosyć spory długowłosy mieszaniec dalmatyńczyka z dogiem niemieckim. Okazało się również, że to był on, samiec. Pomyślałem, że muszę się stąd wyrwać. Moje myśli od razu powędrowały ku pewnej dziewczynie. Cały czas marzyłem o kolejnym spotkaniu z Emilie. Postanowiłem, że wykorzystam do tego psa. Udam, że to tylko niewinny spacer. A początku przemknęło mi przez myśl, aby zabrać ze sobą blondyna, ale nadal leżał skacowany w salonie.
- Wychodzę- rzuciłem na odchodnym i zostawiłem mu paczkę aspiryny I szklankę wody.
- Tylko wróć przed dwudziestą- wymamrotał i przewrócił się na drugi bok. Cały Dortmund jeszcze spał. Wszędzie światła były pogaszone i nie było widać żywej duszy. Powoli mgła osiadła nad miastem zaczynała się unosić. Na ulicy byłem tylko ja, młody bezwartościowy człowiek i ten mój radosny pies. Z dachów domów ściekały pojedyncze krople nocnego deszczu. Kopnąłem kamyk. Przetoczył się i wpadł do kałuży. Chciałbym móc tak kopnąć piłkę. Jeszcze mocniej i z dziką pasją, tak jak to robiłem kiedyś. Chciałbym wrócić do tamtych czasów... Ale byłem tutaj, w szarej i nudnej rzeczywistości. Zmierzałem do domu Emilie, to było pewne. Jednak nie wiedziałem co mam jej powiedzieć kiedy już tam dojdę. Miałbym tak po prostu stanąć tam i zapytać czy by się ze mną nie umówiła? Zbyt trudne, przynajmniej dla mnie. Jednak musiałem coś wymyślić, bardzo pragnąłem tego spotkania. Skręciliśmy w jej ulicę, minęliśmy stary park który kiedyś roił się od maluchów. Dziś świecił pustkami. Nic zresztą dziwnego, dopiero dochodziła siódma. Komu chciałoby się wstać z miękkiego łóżka? No właśnie, nikomu. A jednak cicho w duchu liczyłem na to, że brunetka juz nie śpi. Nagle pies ostro szarpNął za smycz i zaczął biec machając przy tym wesoło ogonem. Był zbyt silny bym mógł go utrzymać. Potknąłem się o kamień i zaryłem twarzą w błoto.
- Stój! - krzyczałem głośno, ale zwierzak nadal nie reagował i ciągnął mnie po ziemi. Nagle usłyszałem trzask otwieranych drzwi. Zwróciłem wzrok w tamtą stronę. Przed zielonym domem stała dziewczyna z szeroko otwartymi ustami i szybko mrugała powiekami. Ta dziewczyna... to była Emilie. Zrobiłem z siebie totalnego debila i to akurat przed nią. Pies w końcu się zatrzymał, a ja podniosłem się ze ścieżki. Chciałem uciec stąd jak najszybciej lub zapaść się pod ziemię. Ale usłyszałem wołanie.
- Mario? - spytała zszokowana podbiegając do mnie w samych dresach i czarnej koszulce, mimo to wyglądała wspaniale.
- Co ty tu robisz? -kontynuowała serię pytań- Nic ci nie jest?- wierzchem dłoni zaczęła wybierać moją zabłoconą twarz. Zatrzymałem jej rękę na moim policzku. Spojrzałem jej prosto w oczy. W tych pięknych orzechowych oczach można było dostrzec tyle bólu i tęsknoty oraz pożądania. Jej wzrok mówił sam za siebie. Zbliżyłem się do niej tak, że mogłem usłyszeć bicie jej własnego serca. Lekko musnąłem jej wargi, a ona od razu wpiła się w moje usta. Jej wargi tak idealnie dopasowały się do moich, tak jakby były stworzone tylko dla mnie. Przeczesywała palcami moje włosy nie zaprzestając pocałunku. Po chwili to ja się odsunąłem.
- Przepraszam, nie powinienem- szybko złapałem psa i po prostu Zacząłem uciekać. Obejrzałem się krótko za siebie, dziewczyna nadal stała na ścieżce I patrzyła się w moją stronę. Cały czas miałem przed sobą scenę naszego pocałunku. Mógłbym tak trwać jeszcze kilka godzin, ale musiałem się odsunąć. Noe chciałem rozkochać w sobie żadnej dziewczyny, tak jak to robił Reus. A tym bardziej nie Emilie. Ja nie zasługiwałem na miłość od kogoś takiego. Ona była zbyt dobra. Nie chciałem się zakochać, ale stało się. Obdarzyłem kogoś większym uczuciem niż samego siebie. Dla niej mogłem przestać być tym pieprzonym egoistą a stawałem się dobrą i troskliwą odsłoną mnie, Mario. Przy niej budziła się ta nie do końca zepsuta cząstka mnie. Tylko ta cząstka mnie wiedziała co to poświęcenie i opieka. Tylko ta cząstka mnie potrafiła miłować.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Strasznie was przepraszam.
Jestem beznadziejna. :(
Nie oddaje rozdziałów w terminie, są fatalne, krótkie.
Chyba zawieszę bloga. Co myślicie? Pisać dalej?
Dziś krótko bardzo, ale wena jest więc jutro po południu powinien pojawić się nowy rozdział. Tym razem tak już naprawdę obiecuję!
Poprawię się!
-Marioo...- znowu krzyknął, tym razem bardziej rozpaczliwie. No dobra, tym razem może coś mu jest. Zostawiłem zwierzaka i w ekspresowym tempie zjawiłem się na dole. Zastałem tam Marco leżącego na kanapie i oglądającego TV.
- Czego chcesz? - warknąłem zdenerwowany. Przerwał mi mój ściśle zorganizowany plan poranka.
- Podałbyś mi wodę? -próbował zrobić uroczą minę.
- Sorry, ale to działa tylko na te twoje panienki.
- Ej!- zawołał oburzony- Ja nie mam żadnych panienek.
- Jasne. A dzisiejszą noc to pewnie spędziłeś na ostrym treningu- spojrzałem na niego- Daruj sobie, Marco.
- Noo dobra- odparł z ociąganiem- Ale podasz mi wodę?
- Niech książe ruszy dupę z kanapy i sam sobie weźmie- wyszedłem i wróciłem do mojej poprzedniej czynności. Znowu dałem mu się wrobić. Nic mu się nie dzieje, a krzyczy głośniej niż kobieta na porodówce. Ale taki był już cały Reus, a ja... byłem prawie taki sam. Tylko dlatego trzymaliśmy się razem. Pies grzecznie czekał na górze. Pomogłem mu wyjść z wanny i obejrzałem łapę. Nie wyglądała tak źle jak mi się wydawało na początku. Jednak dla bezpieczeństwa jeszcze raz ją obandażowałem. Po kąpieli zwierzak wyglądał zupełnie inaczej. Okazało się, że był to dosyć spory długowłosy mieszaniec dalmatyńczyka z dogiem niemieckim. Okazało się również, że to był on, samiec. Pomyślałem, że muszę się stąd wyrwać. Moje myśli od razu powędrowały ku pewnej dziewczynie. Cały czas marzyłem o kolejnym spotkaniu z Emilie. Postanowiłem, że wykorzystam do tego psa. Udam, że to tylko niewinny spacer. A początku przemknęło mi przez myśl, aby zabrać ze sobą blondyna, ale nadal leżał skacowany w salonie.
- Wychodzę- rzuciłem na odchodnym i zostawiłem mu paczkę aspiryny I szklankę wody.
- Tylko wróć przed dwudziestą- wymamrotał i przewrócił się na drugi bok. Cały Dortmund jeszcze spał. Wszędzie światła były pogaszone i nie było widać żywej duszy. Powoli mgła osiadła nad miastem zaczynała się unosić. Na ulicy byłem tylko ja, młody bezwartościowy człowiek i ten mój radosny pies. Z dachów domów ściekały pojedyncze krople nocnego deszczu. Kopnąłem kamyk. Przetoczył się i wpadł do kałuży. Chciałbym móc tak kopnąć piłkę. Jeszcze mocniej i z dziką pasją, tak jak to robiłem kiedyś. Chciałbym wrócić do tamtych czasów... Ale byłem tutaj, w szarej i nudnej rzeczywistości. Zmierzałem do domu Emilie, to było pewne. Jednak nie wiedziałem co mam jej powiedzieć kiedy już tam dojdę. Miałbym tak po prostu stanąć tam i zapytać czy by się ze mną nie umówiła? Zbyt trudne, przynajmniej dla mnie. Jednak musiałem coś wymyślić, bardzo pragnąłem tego spotkania. Skręciliśmy w jej ulicę, minęliśmy stary park który kiedyś roił się od maluchów. Dziś świecił pustkami. Nic zresztą dziwnego, dopiero dochodziła siódma. Komu chciałoby się wstać z miękkiego łóżka? No właśnie, nikomu. A jednak cicho w duchu liczyłem na to, że brunetka juz nie śpi. Nagle pies ostro szarpNął za smycz i zaczął biec machając przy tym wesoło ogonem. Był zbyt silny bym mógł go utrzymać. Potknąłem się o kamień i zaryłem twarzą w błoto.
- Stój! - krzyczałem głośno, ale zwierzak nadal nie reagował i ciągnął mnie po ziemi. Nagle usłyszałem trzask otwieranych drzwi. Zwróciłem wzrok w tamtą stronę. Przed zielonym domem stała dziewczyna z szeroko otwartymi ustami i szybko mrugała powiekami. Ta dziewczyna... to była Emilie. Zrobiłem z siebie totalnego debila i to akurat przed nią. Pies w końcu się zatrzymał, a ja podniosłem się ze ścieżki. Chciałem uciec stąd jak najszybciej lub zapaść się pod ziemię. Ale usłyszałem wołanie.
- Mario? - spytała zszokowana podbiegając do mnie w samych dresach i czarnej koszulce, mimo to wyglądała wspaniale.
- Co ty tu robisz? -kontynuowała serię pytań- Nic ci nie jest?- wierzchem dłoni zaczęła wybierać moją zabłoconą twarz. Zatrzymałem jej rękę na moim policzku. Spojrzałem jej prosto w oczy. W tych pięknych orzechowych oczach można było dostrzec tyle bólu i tęsknoty oraz pożądania. Jej wzrok mówił sam za siebie. Zbliżyłem się do niej tak, że mogłem usłyszeć bicie jej własnego serca. Lekko musnąłem jej wargi, a ona od razu wpiła się w moje usta. Jej wargi tak idealnie dopasowały się do moich, tak jakby były stworzone tylko dla mnie. Przeczesywała palcami moje włosy nie zaprzestając pocałunku. Po chwili to ja się odsunąłem.
- Przepraszam, nie powinienem- szybko złapałem psa i po prostu Zacząłem uciekać. Obejrzałem się krótko za siebie, dziewczyna nadal stała na ścieżce I patrzyła się w moją stronę. Cały czas miałem przed sobą scenę naszego pocałunku. Mógłbym tak trwać jeszcze kilka godzin, ale musiałem się odsunąć. Noe chciałem rozkochać w sobie żadnej dziewczyny, tak jak to robił Reus. A tym bardziej nie Emilie. Ja nie zasługiwałem na miłość od kogoś takiego. Ona była zbyt dobra. Nie chciałem się zakochać, ale stało się. Obdarzyłem kogoś większym uczuciem niż samego siebie. Dla niej mogłem przestać być tym pieprzonym egoistą a stawałem się dobrą i troskliwą odsłoną mnie, Mario. Przy niej budziła się ta nie do końca zepsuta cząstka mnie. Tylko ta cząstka mnie wiedziała co to poświęcenie i opieka. Tylko ta cząstka mnie potrafiła miłować.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Strasznie was przepraszam.
Jestem beznadziejna. :(
Nie oddaje rozdziałów w terminie, są fatalne, krótkie.
Chyba zawieszę bloga. Co myślicie? Pisać dalej?
Dziś krótko bardzo, ale wena jest więc jutro po południu powinien pojawić się nowy rozdział. Tym razem tak już naprawdę obiecuję!
Poprawię się!
czwartek, 26 lutego 2015
Rozdział VI
Emilie
Wróciliśmy do domu koło trzeciej nad ranem. Od razu padłam. Cały dzień w podróży, a potem jeszcze wypad do klubu. Zbyt wiele jak dla mnie. Oscar niestety nieźle się schlał więc to ja musiałam prowadzić. Z góry założyłam, że mój przyjaciel nie będzie umiał się powstrzymać więc wolałam nie pić alkoholu tej nocy. Kiedy już układałam się do spania cały czas słyszałam jakieś trzaski i huki. Zdenerwowana wyszłam na korytarz. Szatyn cały czas obijał się o ściany próbując dojść do swojej sypialni. Chwyciłam go pod rękę i zaprowadziłam do pokoju. Pomogłam mu dotrzeć do łóżka, a potem od razu wyszłam. Teraz marzyłam tylko i wyłącznie o śnie. Potrzebowałam spokoju i odpoczynku. Dopadłam do mojego miejsca i zakopałam się pod ciepłą kołdrą. Jednak pomimo zmęczenia czułam się wspaniale. Dlaczego? Sama nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Po chwili po prostu odpłynęłam do krainy Morfeusza.
***
Obudził mnie głośny dźwięk budzika stojącego na biurku obok. Leniwie podniosłam się z łóżka i spojrzałam na zegarek. Wskazywał 6:30. Nie pomyślałam wcześniej o tym, żeby nastawić go na inną godzinę, ale teraz skoro już wstałam nie mogłam zasnąć. Po cichu zabrałam kilka ubrań z szafki i wymknęłam się do łazienki. Postanowiłam, że muszę się nieco odświeżyć więc zrzuciłam ciuchy z wczorajszej imprezy i wskoczyłam pod ciepły, kojący prysznic. Krople wody przyjemnie muskały moją skórę. Po kąpieli zawsze wstępowało we mnie drugie życie, czułam się jak nowonarodzona. Zapowiadał się ciepły dzień więc założyłam zwykłą czarną bokserkę i moje ulubione mocno już wytarte spodnie dresowe. Zajrzałam jeszcze do pokoju Oscara. Spał jak zabity. Niesforne kosmyki włosów opadały mu na czoło. Pomimo swego uroczego wyglądu szatyn miał ognisty temperament. Łatwo było wyprowadzić go z równowagi i często wdawał się w kłótnie, a nawet bójki. Jednak mimo wszystko był też moim najlepszym przyjacielem. Znaliśmy się praktycznie od dziecka. Kiedy jeszcze mieszkaliśmy we Francji zawsze razem bawiliśmy się w piaskownicy, na placu zabaw, później zwierzaliśmy się ze swoich problemów. Wiedziałam, że mam kogoś kto umie pocieszyć. Opuściłam jego sypialnię i zeszłam na dół. Miałam ochotę na naleśniki, niee... Na jajecznicę. No więc postanowiłam ją zrobić. Nigdy nie byłam dobra, jeśli chodzi o gotowanie, ale proste posiłki potrafiłam przyrządzić. A przynajmniej właśnie jajecznica smakowała dość dobrze. Od razu wyjęłam też szklankę, nalałam do niej wody i postawiłam na stole. Dołożyłam jeszcze paczkę aspiryny i dokleiłam karteczkę z krótkim listem. Wiedziałam, że Oscar będzie miał dziś strasznego kaca. Zdążyłam się już przyzwyczaić, zawsze tak było po ,, niewinnych" wypadach do klubu. Cały czas powtarzał, że tylko jedno piwo. Ale nigdy nie potrafił się powstrzymać. Było pierwsze, potem drugie, trzecie i kolejne. W najlepszym wypadku upijał się do nieprzytomności i po prostu trzeba było go odwieźć do domu. Jednak w najgorszym... W najgorszym wypadku stawał się zupełnie innym człowiekiem. Był chamski. Bił, i to nie tylko mnie. Pomimo jego wad nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Był opiekuńczy, potrafił rozśmieszyć i nigdy nie byłam w stanie się z nim nudzić. Usiadłam na podłodze czekając, aż jajecznica się dosmaży. Dlaczego właściwie siedziałam teraz w kuchni w Dortmundzie robiąc sobie śniadanie zamiast spać w ciepłym łóżku we Francji? Dobrze wiedziałam czemu tu jestem, to był mój własny wybór. Ale nadal nie mogłam się z tym pogodzić. Moi własni rodzice woleli swoje pieniądze i karierę od rozmowy z córką. Nigdy nie mieli dla mnie czasu. Mówili, że to wszystko dla mojego dobra, mówili że chcieli abym była szczęśliwa. Jednak nie rozumieli, że to nie drogie gadżety i markowe ubrania, ale ich obecność dałaby mi to prawdziwe szczęście. Często w Paryżu odwiedziała mnie babcia. Tylko ona opiekowała się mną i Emmą. Obiecywałam jej kiedyś, że zamieszkamy razem w Niemczech. I dotrzymałam obietnicy. Gdy tylko skończyłam osiemnaście lat już nic nie trzymało mnie we Francji. Wyjechałam. Chciałam zapomnieć o smutnym dzieciństwie z brakiem miłości od najbliższych.Babcia radośnie przyjęła mnie w swoim domu. Odkąd umarł dziadek potrzebowała towarzystwa. Oscar nie mógł długo sam wytrzymać, więc również sprowadził się do Dortmundu. Kupił apartament nieopodal i często mnie odwiedzał. Moja opiekunka jako jedyna wiedziała jak ważna dla mnie jest ta przyjaźń. Sama zresztą polubiła szatyna. Kiedy byliśmy mali zawsze przywoziła ciastka specjalnie dla nas. Jednak niedawno i na nią przyszedł czas. Odeszła na tamten świat. Na samo wspomnienie o jej ciepłym uśmiechu i miłych pomarszczonych dłoniach pociekły mi łzy. Rozpłakałam się. Zupełnie jak wtedy, kiedy dowiedziałam się o jej śmierci. Strasznie mi jej brakowało, ale obiecałam, że będę twardą, silną dziewczyną. Tak ciężko było dotrzymać tego danego słowa. Podniosłam się i spojrzałam na patelnię. Wszystko znowu się spaliło. Znowu nic mi nie wychodziło, poleciały kolejne łzy. Byłam beznadziejna, miałam ochotę iść się ciąć. Nagle jednak usłyszałam donośne szczekanie psa i głośny krzyk jakiegoś mężczyzny. Ten głos był tak bardzo podobny do JEGO głosu. Szybko ubrałam buty i wyszłam na zewnątrz. To co tam zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam was bardzo. :/ To jest jakaś masakra.
Nie dość, że musieliscie tydzień czekać to jeszcze wyszło krótko i bez weny. Beznadziejnie. :(
Obiecuję, że następne rozdzialy będą lepsze. ;)
Myślę jednak, że ktoś przeczyta to i wyrazi swoją opinię.
Buźka ;****
Wróciliśmy do domu koło trzeciej nad ranem. Od razu padłam. Cały dzień w podróży, a potem jeszcze wypad do klubu. Zbyt wiele jak dla mnie. Oscar niestety nieźle się schlał więc to ja musiałam prowadzić. Z góry założyłam, że mój przyjaciel nie będzie umiał się powstrzymać więc wolałam nie pić alkoholu tej nocy. Kiedy już układałam się do spania cały czas słyszałam jakieś trzaski i huki. Zdenerwowana wyszłam na korytarz. Szatyn cały czas obijał się o ściany próbując dojść do swojej sypialni. Chwyciłam go pod rękę i zaprowadziłam do pokoju. Pomogłam mu dotrzeć do łóżka, a potem od razu wyszłam. Teraz marzyłam tylko i wyłącznie o śnie. Potrzebowałam spokoju i odpoczynku. Dopadłam do mojego miejsca i zakopałam się pod ciepłą kołdrą. Jednak pomimo zmęczenia czułam się wspaniale. Dlaczego? Sama nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Po chwili po prostu odpłynęłam do krainy Morfeusza.
***
Obudził mnie głośny dźwięk budzika stojącego na biurku obok. Leniwie podniosłam się z łóżka i spojrzałam na zegarek. Wskazywał 6:30. Nie pomyślałam wcześniej o tym, żeby nastawić go na inną godzinę, ale teraz skoro już wstałam nie mogłam zasnąć. Po cichu zabrałam kilka ubrań z szafki i wymknęłam się do łazienki. Postanowiłam, że muszę się nieco odświeżyć więc zrzuciłam ciuchy z wczorajszej imprezy i wskoczyłam pod ciepły, kojący prysznic. Krople wody przyjemnie muskały moją skórę. Po kąpieli zawsze wstępowało we mnie drugie życie, czułam się jak nowonarodzona. Zapowiadał się ciepły dzień więc założyłam zwykłą czarną bokserkę i moje ulubione mocno już wytarte spodnie dresowe. Zajrzałam jeszcze do pokoju Oscara. Spał jak zabity. Niesforne kosmyki włosów opadały mu na czoło. Pomimo swego uroczego wyglądu szatyn miał ognisty temperament. Łatwo było wyprowadzić go z równowagi i często wdawał się w kłótnie, a nawet bójki. Jednak mimo wszystko był też moim najlepszym przyjacielem. Znaliśmy się praktycznie od dziecka. Kiedy jeszcze mieszkaliśmy we Francji zawsze razem bawiliśmy się w piaskownicy, na placu zabaw, później zwierzaliśmy się ze swoich problemów. Wiedziałam, że mam kogoś kto umie pocieszyć. Opuściłam jego sypialnię i zeszłam na dół. Miałam ochotę na naleśniki, niee... Na jajecznicę. No więc postanowiłam ją zrobić. Nigdy nie byłam dobra, jeśli chodzi o gotowanie, ale proste posiłki potrafiłam przyrządzić. A przynajmniej właśnie jajecznica smakowała dość dobrze. Od razu wyjęłam też szklankę, nalałam do niej wody i postawiłam na stole. Dołożyłam jeszcze paczkę aspiryny i dokleiłam karteczkę z krótkim listem. Wiedziałam, że Oscar będzie miał dziś strasznego kaca. Zdążyłam się już przyzwyczaić, zawsze tak było po ,, niewinnych" wypadach do klubu. Cały czas powtarzał, że tylko jedno piwo. Ale nigdy nie potrafił się powstrzymać. Było pierwsze, potem drugie, trzecie i kolejne. W najlepszym wypadku upijał się do nieprzytomności i po prostu trzeba było go odwieźć do domu. Jednak w najgorszym... W najgorszym wypadku stawał się zupełnie innym człowiekiem. Był chamski. Bił, i to nie tylko mnie. Pomimo jego wad nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Był opiekuńczy, potrafił rozśmieszyć i nigdy nie byłam w stanie się z nim nudzić. Usiadłam na podłodze czekając, aż jajecznica się dosmaży. Dlaczego właściwie siedziałam teraz w kuchni w Dortmundzie robiąc sobie śniadanie zamiast spać w ciepłym łóżku we Francji? Dobrze wiedziałam czemu tu jestem, to był mój własny wybór. Ale nadal nie mogłam się z tym pogodzić. Moi własni rodzice woleli swoje pieniądze i karierę od rozmowy z córką. Nigdy nie mieli dla mnie czasu. Mówili, że to wszystko dla mojego dobra, mówili że chcieli abym była szczęśliwa. Jednak nie rozumieli, że to nie drogie gadżety i markowe ubrania, ale ich obecność dałaby mi to prawdziwe szczęście. Często w Paryżu odwiedziała mnie babcia. Tylko ona opiekowała się mną i Emmą. Obiecywałam jej kiedyś, że zamieszkamy razem w Niemczech. I dotrzymałam obietnicy. Gdy tylko skończyłam osiemnaście lat już nic nie trzymało mnie we Francji. Wyjechałam. Chciałam zapomnieć o smutnym dzieciństwie z brakiem miłości od najbliższych.Babcia radośnie przyjęła mnie w swoim domu. Odkąd umarł dziadek potrzebowała towarzystwa. Oscar nie mógł długo sam wytrzymać, więc również sprowadził się do Dortmundu. Kupił apartament nieopodal i często mnie odwiedzał. Moja opiekunka jako jedyna wiedziała jak ważna dla mnie jest ta przyjaźń. Sama zresztą polubiła szatyna. Kiedy byliśmy mali zawsze przywoziła ciastka specjalnie dla nas. Jednak niedawno i na nią przyszedł czas. Odeszła na tamten świat. Na samo wspomnienie o jej ciepłym uśmiechu i miłych pomarszczonych dłoniach pociekły mi łzy. Rozpłakałam się. Zupełnie jak wtedy, kiedy dowiedziałam się o jej śmierci. Strasznie mi jej brakowało, ale obiecałam, że będę twardą, silną dziewczyną. Tak ciężko było dotrzymać tego danego słowa. Podniosłam się i spojrzałam na patelnię. Wszystko znowu się spaliło. Znowu nic mi nie wychodziło, poleciały kolejne łzy. Byłam beznadziejna, miałam ochotę iść się ciąć. Nagle jednak usłyszałam donośne szczekanie psa i głośny krzyk jakiegoś mężczyzny. Ten głos był tak bardzo podobny do JEGO głosu. Szybko ubrałam buty i wyszłam na zewnątrz. To co tam zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam was bardzo. :/ To jest jakaś masakra.
Nie dość, że musieliscie tydzień czekać to jeszcze wyszło krótko i bez weny. Beznadziejnie. :(
Obiecuję, że następne rozdzialy będą lepsze. ;)
Myślę jednak, że ktoś przeczyta to i wyrazi swoją opinię.
Buźka ;****
piątek, 20 lutego 2015
Rozdział V
Marco
Kiedy patrzyłem jak Götze prosi o zatrzymanie tego psa naprawdę zmiękło mi serce. Tak, mnie zmiękło serce. Może i to niemożliwe, ale prócz tego,że byłem twardym i silnym piłkarzem byłem też tylko słabym, ale choć trochę dobrym człowiekiem. A przynajmniej chciałem takim być. A jeżeli chodzi o Mario to dopiero dzisiaj widziałem go zatroskanego. Musiałem się zgodzić na tego czworonoga, bo wiedziałem do czego był zdolny mój przyjaciel. Gdybym nie przyjął zwierzaka razem z nim już jutro nie byłoby jego rzeczy i jego też nie... Nie mogłem więc do tego dopuścić. A zresztą sprzyda mu się czyjeś towarzystwo kiedy mnie nie będzie. Może wtedy zapomni o swoim kalectwie. Chociaż nigdy tego nie powiedziałem to Götze był dla mnie jak brat. Gdyby nie on pewnie zrezygnowałbym z gry w Borussi. Miałem ciężkie okresy w swoim i tak jeszcze krótkim życiu, wtedy zawsze pojawiał się roześmiany brunet z głową pełną pozytywnych pomysłów. Teraz ja próbowałem odwrócić te role, ale wiedziałem, że jemu było trudniej. A dziś kiedy Caroline ze mną zerwała on przy mnie był. Chociaż niewiele mówił to sama jego obecność pocieszała mnie i dodawała otuchy. W ten sposób starał mi się pomóc, a ja starałem mu się odwdzięczyć. Podniosłem się z kanapy i pomyślałem, że muszę gdzieś wyjść, rozerwać się. Kiedyś to dziewczyny łamały mi serca, teraz to zmienię. Teraz ja będę tym tyranem. Należy im się. Takie suki nie zasługują na nic więcej. Uśmiechnąłem się sam do siebie na tę nową perspektywę życia.
- Hej Mario, idziesz ze mną? - zapytałem wkładając kurtkę.
- Gdzie? - teraz on też wstał.
- Do klubu, chodź. Zabawimy się.
- Jasne- uśmiechnął się przeskakując przez kanapę. Rzuciłem w niego bluzą. Po chwili byliśmy już na dworze. Zamknąłem dom i ruszyłem w stronę mojego Mercedesa.
- Oooo nie- Götze pociągnął mnie za ramię w drugą stronę- Zawsze gdy wracamy z tych klubów jesteś zlany w trzy dupy- wyszczerzył się.
- Ej, wcale nie- zaprzeczyłem obruszony.
- Taaak jasne. Chodź- otworzył drzwi do swojego Audi i wsiadł za kierownicę. Od razu poczułem się lepiej kiedy widziałem, że Mario jest szczęśliwy. Jednak niechętnie wsiadłem do jego samochodu, wcale nie byłem tak pijany po imprezach, żeby sam nie móc prowadzić. Po chwili poczułem, że został wciśnięty pedał gazu. Z głośników płynęły kawałki naszych ulubionych piosenek. W końcu udało mi się wyciągnąć gdzieś przyjaciela. Kiedy minęliśmy skręt do klubu gdzie zazwyczaj bywaliśmy zaskoczony podniosłem obie brwi. Brunet spojrzał na mnie i widząc moją minę wybuchnął śmiechem.
- Yyy?- zapytałem- Coś nie tak?
- Nie, nie wszys...tko ok..okej- mówił między kolejnymi atakami śmiechu- Po prostu uwielbiam tą twoją minę.
- Ha, ha bardzo śmieszne- spojrzałem na niego obrażony.
- No już, okej. Po prostu zapomniałem ci powiedzieć, że mamy takie jakby zawody. Wybierają najlepszy zespół z Dortmundu i on jedzie gdzieśtam- wytłumaczył.
- A co to ma wspólnego z naszym dzisiejszym wypadem?- dalej nic nie rozumiałem.
- Pomyślałem, że podejrzę jak tańczą w innych klubach. Nie bój się, tam też uda ci się kogoś wyrwać- wyszczerzył się kpiąco. Nic nie odpowiedziałem a Götze nadal miał ze mnie niezły ubaw.
- No to jesteśmy- powiedział parkując pod jakimś dość ekskluzywnym apartamentem, który miał być rzekomym klubem. Napewno trafiliśmy pod odpowiedni adres? Może Mario się pomylił, ale on jednak był pewny, że to tu. Odpiął pasy i wysiadł z samochodu. Niepewnie podążyłem w jego ślady. Kiedy byłem już na zewnątrz do moich uszu dobiegły dźwięki muzyki. To chyba jednak był klub. Wszedliśmy do środka budynku. Już od samych drzwi odurzyła mnie duchota i zapach taniego alkoholu, który musiał lać się tu strumieniami. Zająłem miejsce przy barze obok przyjaciela i zacząłem się rozglądać. Brunet zamówił jakieś trunki. Z toalety wyszła ładna brunetka w zwykłej czerwonej sukience, lecz mimo to była bardzo pociągająca. Już miałem ochotę do niej podejść, ale powstrzymałem się kiedy zobaczyłem jak Götze na nią patrzy. Był zachwycony i jednocześnie zszokowany jej widokiem. Nawet włosy na głowie lekko mu stanęły, ale w oczach wyrażał podziw dla niej. Nigdy wcześniej nie reagował tak na widok płci przeciwnej. Wiedziałem, że ta dziewczyna musi być dla niego wyjątkowa.
Mario
Niespecjalnie miałem ochotę włóczyć się teraz gdzieś z Reusem po jakichś klubach, ale chciałem, żeby zapomniał o Caroline. Chociaż na chwilę. On poświęcił dla mnie całą swoją miłość, no więc ja mogłem dzisiaj zarwać tę noc. Skoro już musieliśmy jechać do pubu to postanowiłem, że połączę przyjemne z pożytecznym. Wybrałem miejsce gdzie trenował zespół taneczny, z którym niedługo mieliśmy się zmierzyć. Usiadłem przy barze i zamówiłem najdroższe drinki jakie mieli. W końcu jak się bawić to na całego. Myślałem nawet o poznaniu jakiejś dziewczyny, ale wciąż nie zagoiły się blizny w sercu po Ann. Nie chciałem pakować się w kolejny związek z przypadkową dziewczyną, a poza tym nie mogłem przestać rozmyślać o Emilie. I jak na zawołanie pojawiła się właśnie ona. Nie, to był chyba tylko sen. Dla pewności szybko Zamknąłem i otworzyłem oczy, a ona nadal tam stała. To wszystko działo się naprawdę. Wyglądała olśniewająco chociaż miała na sobie prostą czerwoną sukienkę. A może właśnie to mnie tak do niej przyciągało. Ta jej naturalność. Teraz już byłem pewien, że to przeznaczenie nas do siebie skierowało. Inaczej nie dało się tegowytłumaczyć. A skoro takie jest moje przeznaczenie to ono musi się wypełnić. W takim razie mimo wszystko muszę zdobyć serce tajemniczej brunetki. Choć to nie będzie łatwe, ja się nie poddam. Będę walczyć o nią, zaufam przeznaczeniu. Przed chwilą z parkietu zeszła grupa tancerzy. Jeden z nich, wysoki szatyn podszedł do Emilie i pocałował ją w policzek. Poczułem ukłucie zazdrości. To idiotyczne uczucie, być zazdrosnym o kogoś kto nawet nie jest nasz. A może to był jej chłopak i w ogóle nie powinienem pakować się w ich życie? Ale może jednak nie? Mówiła tylko, że jest moją fanką, przecież to nie oznaczało nic więcej. A już mogło być tak miło. To była pierwsza dziewczyna, z którą od razu złapałem tak świetny kontakt. Nie mogłem tego stracić. Wyszedłem na zewnątrz żeby trochę ochłonąć. Nawet miałem ochotę, żeby zapalić, ale się powstrzymałem. Nie mogłem znowu wpaść w ten nałóg. Kiedy zaczął padać deszcz wróciłem na imprezę. Postanowiłem, że Emilie nie może mnie zobaczyć, jeszcze uznałaby, że ją prześladuję. Uznałem więc, że trzeba się już zwijać. Zacząłem szukać Reusa. Nigdzie nie mogłem go znaleźć. Zaczynałem się denerwować. Żeby tylko znowu nie wpakował się w jakieś kłopoty. Ostatnio bowiem miał na pieńku z policją. Marco do cholery, gdzie ty Możesz być? Zajrzałem do toalety, pusto. Ponownie wyszedłem na dwór. No i tak, był tam. Siedział na ławce otoczony przez grupkę napalonych fanek. Tylko znowu nie to. O dziwo on jako jedyny z tego grona był najmniej schlany. Odciągnąłem go na bok.
- Marco, co ty odwalasz? - zapytałem nieco zszokowany.
- Cicho Mario. Nie można się zabawić? - był już dość wstawiony.
- Dobra, rób co chcesz. Ja spadam do domu- miałem już tego wszystkiego dość.
- Jak to? Nie zostaniesz tu z nami? A tu jest taaak miło. Poznałbyś dziewczyny- zachęcał mnie wskazując na mocno już pijane fanki.
- Sorry, ale nie tym razem. Tylko wróć jakoś do domu rano- Pouczyłem go chociaż widziałem, że to i tak nic nie da. Wiedziałem do czego on był zdolny, a jeszcze kiedy dochodził do tego alkohol. Po stracie Caroline będzie teraz łamał serca niewinnych dziewczyn na lewo i prawo. To właśnie sprawiało mu radość. Tak było zawsze kiedy znowu rzucała go dziewczyna. Stawał się zimnym chłopakiem bez uczuć. Myślał tylko o tym jak zranić płeć przeciwną. Też kiedyś taki byłem, ale zmieniłem się. Mam nadzieję, że była to zmiana na lepsze. Wsiadłem do samochodu i wróciłem do naszego apartamentu. Pies nadal spał, a ja poszedłem się umyć, a potem od razu rzuciłem się na łóżko. Byłem zmęczony, ale myśli nie pozwalały ki zasnąć. Ciągle przewracałem się z boku na bok. Próbowałem ułożyć plan dnia na jutro, ale nie byłem w stanie. Ciągle zmieniałem decyzję, nie mogłem podjąć tej właściwej. Kiedy w końcu zebrała mi się ochota na sen zaczynało już świtać. Nagle usłyszałem straszny huk na dole.
- Kurwa- usłyszałem. To był głos Marco. Szybko zbiegłem na dół, a pod oknem leżał Reus we własnej osobie masując sobie kolano.
- Zapomniałem kluczy- powiedział I wyszczerzył się.
- To widzę- odparłem i odszedłem od niego.
- Nie pomożesz mi wstać? - zapytał rozżalony.
- Hmmm, niech się zastanowię... Nie- teraz to ja się uśmiechnąłem.
- O ty! Taki z ciebie przyjaciel?- zawołał wstając gwałtownie, ale od razu złapał się za głowę u upadł ponownie.
- Co znowu? Czyżby kac morderca nie miał serca?- zaśmiałem się drwiąco, a on tylko spojrzał na mnie wrogim wzrokiem.
- Już nie żyjesz Götze! - rzucił się w pogoń za mną cały czas kulejąc.
-------------------------------------------------------------------------------------------
No i jak wam się podoba piąteczka? ;)
Trochę namieszałam, Wiem.
I to kolejne spotkanie Emilie z Mario chyba troszkę przeginam, ale tak jakoś wyszło.
Pozdrawiam i liczę na wasze komentarze. ;*
Chcę zobaczyć ile was tu jest, zostawcie coś po sobie.
Chociaż kilka słów. ;***
Kiedy patrzyłem jak Götze prosi o zatrzymanie tego psa naprawdę zmiękło mi serce. Tak, mnie zmiękło serce. Może i to niemożliwe, ale prócz tego,że byłem twardym i silnym piłkarzem byłem też tylko słabym, ale choć trochę dobrym człowiekiem. A przynajmniej chciałem takim być. A jeżeli chodzi o Mario to dopiero dzisiaj widziałem go zatroskanego. Musiałem się zgodzić na tego czworonoga, bo wiedziałem do czego był zdolny mój przyjaciel. Gdybym nie przyjął zwierzaka razem z nim już jutro nie byłoby jego rzeczy i jego też nie... Nie mogłem więc do tego dopuścić. A zresztą sprzyda mu się czyjeś towarzystwo kiedy mnie nie będzie. Może wtedy zapomni o swoim kalectwie. Chociaż nigdy tego nie powiedziałem to Götze był dla mnie jak brat. Gdyby nie on pewnie zrezygnowałbym z gry w Borussi. Miałem ciężkie okresy w swoim i tak jeszcze krótkim życiu, wtedy zawsze pojawiał się roześmiany brunet z głową pełną pozytywnych pomysłów. Teraz ja próbowałem odwrócić te role, ale wiedziałem, że jemu było trudniej. A dziś kiedy Caroline ze mną zerwała on przy mnie był. Chociaż niewiele mówił to sama jego obecność pocieszała mnie i dodawała otuchy. W ten sposób starał mi się pomóc, a ja starałem mu się odwdzięczyć. Podniosłem się z kanapy i pomyślałem, że muszę gdzieś wyjść, rozerwać się. Kiedyś to dziewczyny łamały mi serca, teraz to zmienię. Teraz ja będę tym tyranem. Należy im się. Takie suki nie zasługują na nic więcej. Uśmiechnąłem się sam do siebie na tę nową perspektywę życia.
- Hej Mario, idziesz ze mną? - zapytałem wkładając kurtkę.
- Gdzie? - teraz on też wstał.
- Do klubu, chodź. Zabawimy się.
- Jasne- uśmiechnął się przeskakując przez kanapę. Rzuciłem w niego bluzą. Po chwili byliśmy już na dworze. Zamknąłem dom i ruszyłem w stronę mojego Mercedesa.
- Oooo nie- Götze pociągnął mnie za ramię w drugą stronę- Zawsze gdy wracamy z tych klubów jesteś zlany w trzy dupy- wyszczerzył się.
- Ej, wcale nie- zaprzeczyłem obruszony.
- Taaak jasne. Chodź- otworzył drzwi do swojego Audi i wsiadł za kierownicę. Od razu poczułem się lepiej kiedy widziałem, że Mario jest szczęśliwy. Jednak niechętnie wsiadłem do jego samochodu, wcale nie byłem tak pijany po imprezach, żeby sam nie móc prowadzić. Po chwili poczułem, że został wciśnięty pedał gazu. Z głośników płynęły kawałki naszych ulubionych piosenek. W końcu udało mi się wyciągnąć gdzieś przyjaciela. Kiedy minęliśmy skręt do klubu gdzie zazwyczaj bywaliśmy zaskoczony podniosłem obie brwi. Brunet spojrzał na mnie i widząc moją minę wybuchnął śmiechem.
- Yyy?- zapytałem- Coś nie tak?
- Nie, nie wszys...tko ok..okej- mówił między kolejnymi atakami śmiechu- Po prostu uwielbiam tą twoją minę.
- Ha, ha bardzo śmieszne- spojrzałem na niego obrażony.
- No już, okej. Po prostu zapomniałem ci powiedzieć, że mamy takie jakby zawody. Wybierają najlepszy zespół z Dortmundu i on jedzie gdzieśtam- wytłumaczył.
- A co to ma wspólnego z naszym dzisiejszym wypadem?- dalej nic nie rozumiałem.
- Pomyślałem, że podejrzę jak tańczą w innych klubach. Nie bój się, tam też uda ci się kogoś wyrwać- wyszczerzył się kpiąco. Nic nie odpowiedziałem a Götze nadal miał ze mnie niezły ubaw.
- No to jesteśmy- powiedział parkując pod jakimś dość ekskluzywnym apartamentem, który miał być rzekomym klubem. Napewno trafiliśmy pod odpowiedni adres? Może Mario się pomylił, ale on jednak był pewny, że to tu. Odpiął pasy i wysiadł z samochodu. Niepewnie podążyłem w jego ślady. Kiedy byłem już na zewnątrz do moich uszu dobiegły dźwięki muzyki. To chyba jednak był klub. Wszedliśmy do środka budynku. Już od samych drzwi odurzyła mnie duchota i zapach taniego alkoholu, który musiał lać się tu strumieniami. Zająłem miejsce przy barze obok przyjaciela i zacząłem się rozglądać. Brunet zamówił jakieś trunki. Z toalety wyszła ładna brunetka w zwykłej czerwonej sukience, lecz mimo to była bardzo pociągająca. Już miałem ochotę do niej podejść, ale powstrzymałem się kiedy zobaczyłem jak Götze na nią patrzy. Był zachwycony i jednocześnie zszokowany jej widokiem. Nawet włosy na głowie lekko mu stanęły, ale w oczach wyrażał podziw dla niej. Nigdy wcześniej nie reagował tak na widok płci przeciwnej. Wiedziałem, że ta dziewczyna musi być dla niego wyjątkowa.
Mario
Niespecjalnie miałem ochotę włóczyć się teraz gdzieś z Reusem po jakichś klubach, ale chciałem, żeby zapomniał o Caroline. Chociaż na chwilę. On poświęcił dla mnie całą swoją miłość, no więc ja mogłem dzisiaj zarwać tę noc. Skoro już musieliśmy jechać do pubu to postanowiłem, że połączę przyjemne z pożytecznym. Wybrałem miejsce gdzie trenował zespół taneczny, z którym niedługo mieliśmy się zmierzyć. Usiadłem przy barze i zamówiłem najdroższe drinki jakie mieli. W końcu jak się bawić to na całego. Myślałem nawet o poznaniu jakiejś dziewczyny, ale wciąż nie zagoiły się blizny w sercu po Ann. Nie chciałem pakować się w kolejny związek z przypadkową dziewczyną, a poza tym nie mogłem przestać rozmyślać o Emilie. I jak na zawołanie pojawiła się właśnie ona. Nie, to był chyba tylko sen. Dla pewności szybko Zamknąłem i otworzyłem oczy, a ona nadal tam stała. To wszystko działo się naprawdę. Wyglądała olśniewająco chociaż miała na sobie prostą czerwoną sukienkę. A może właśnie to mnie tak do niej przyciągało. Ta jej naturalność. Teraz już byłem pewien, że to przeznaczenie nas do siebie skierowało. Inaczej nie dało się tegowytłumaczyć. A skoro takie jest moje przeznaczenie to ono musi się wypełnić. W takim razie mimo wszystko muszę zdobyć serce tajemniczej brunetki. Choć to nie będzie łatwe, ja się nie poddam. Będę walczyć o nią, zaufam przeznaczeniu. Przed chwilą z parkietu zeszła grupa tancerzy. Jeden z nich, wysoki szatyn podszedł do Emilie i pocałował ją w policzek. Poczułem ukłucie zazdrości. To idiotyczne uczucie, być zazdrosnym o kogoś kto nawet nie jest nasz. A może to był jej chłopak i w ogóle nie powinienem pakować się w ich życie? Ale może jednak nie? Mówiła tylko, że jest moją fanką, przecież to nie oznaczało nic więcej. A już mogło być tak miło. To była pierwsza dziewczyna, z którą od razu złapałem tak świetny kontakt. Nie mogłem tego stracić. Wyszedłem na zewnątrz żeby trochę ochłonąć. Nawet miałem ochotę, żeby zapalić, ale się powstrzymałem. Nie mogłem znowu wpaść w ten nałóg. Kiedy zaczął padać deszcz wróciłem na imprezę. Postanowiłem, że Emilie nie może mnie zobaczyć, jeszcze uznałaby, że ją prześladuję. Uznałem więc, że trzeba się już zwijać. Zacząłem szukać Reusa. Nigdzie nie mogłem go znaleźć. Zaczynałem się denerwować. Żeby tylko znowu nie wpakował się w jakieś kłopoty. Ostatnio bowiem miał na pieńku z policją. Marco do cholery, gdzie ty Możesz być? Zajrzałem do toalety, pusto. Ponownie wyszedłem na dwór. No i tak, był tam. Siedział na ławce otoczony przez grupkę napalonych fanek. Tylko znowu nie to. O dziwo on jako jedyny z tego grona był najmniej schlany. Odciągnąłem go na bok.
- Marco, co ty odwalasz? - zapytałem nieco zszokowany.
- Cicho Mario. Nie można się zabawić? - był już dość wstawiony.
- Dobra, rób co chcesz. Ja spadam do domu- miałem już tego wszystkiego dość.
- Jak to? Nie zostaniesz tu z nami? A tu jest taaak miło. Poznałbyś dziewczyny- zachęcał mnie wskazując na mocno już pijane fanki.
- Sorry, ale nie tym razem. Tylko wróć jakoś do domu rano- Pouczyłem go chociaż widziałem, że to i tak nic nie da. Wiedziałem do czego on był zdolny, a jeszcze kiedy dochodził do tego alkohol. Po stracie Caroline będzie teraz łamał serca niewinnych dziewczyn na lewo i prawo. To właśnie sprawiało mu radość. Tak było zawsze kiedy znowu rzucała go dziewczyna. Stawał się zimnym chłopakiem bez uczuć. Myślał tylko o tym jak zranić płeć przeciwną. Też kiedyś taki byłem, ale zmieniłem się. Mam nadzieję, że była to zmiana na lepsze. Wsiadłem do samochodu i wróciłem do naszego apartamentu. Pies nadal spał, a ja poszedłem się umyć, a potem od razu rzuciłem się na łóżko. Byłem zmęczony, ale myśli nie pozwalały ki zasnąć. Ciągle przewracałem się z boku na bok. Próbowałem ułożyć plan dnia na jutro, ale nie byłem w stanie. Ciągle zmieniałem decyzję, nie mogłem podjąć tej właściwej. Kiedy w końcu zebrała mi się ochota na sen zaczynało już świtać. Nagle usłyszałem straszny huk na dole.
- Kurwa- usłyszałem. To był głos Marco. Szybko zbiegłem na dół, a pod oknem leżał Reus we własnej osobie masując sobie kolano.
- Zapomniałem kluczy- powiedział I wyszczerzył się.
- To widzę- odparłem i odszedłem od niego.
- Nie pomożesz mi wstać? - zapytał rozżalony.
- Hmmm, niech się zastanowię... Nie- teraz to ja się uśmiechnąłem.
- O ty! Taki z ciebie przyjaciel?- zawołał wstając gwałtownie, ale od razu złapał się za głowę u upadł ponownie.
- Co znowu? Czyżby kac morderca nie miał serca?- zaśmiałem się drwiąco, a on tylko spojrzał na mnie wrogim wzrokiem.
- Już nie żyjesz Götze! - rzucił się w pogoń za mną cały czas kulejąc.
-------------------------------------------------------------------------------------------
No i jak wam się podoba piąteczka? ;)
Trochę namieszałam, Wiem.
I to kolejne spotkanie Emilie z Mario chyba troszkę przeginam, ale tak jakoś wyszło.
Pozdrawiam i liczę na wasze komentarze. ;*
Chcę zobaczyć ile was tu jest, zostawcie coś po sobie.
Chociaż kilka słów. ;***
środa, 18 lutego 2015
Rozdział IV
Emilie
Weszłam do domu i od razu skierowałam się na kanapę w salonie. Chociaż dzisiaj właściwie nic nie robiłam to czułam się wyczerpana. Jak dla mnie było to zbyt wiele emocji jednego dnia. Najpierw to idiotyczne spotkanie niedaleko lotniska, a potem jeszcze wspólna podróż samolotem. Ułożyłam się teraz wygodnie i oddałam głębszym przemyśleniom. Dlaczego akurat mnie sprzyjało takie szczęście? Dlaczego spośród miliardów kobiet na całym świecie akurat ja poznałam Mario? Leżałam tak wpatrzona w sufit i myślałam. Nie rozumiałam dlaczego on chciał zadawać się z taką zwykłą dziewczyną jak ja. Nie rozumiałam też jego ostatnich słów wypowiedzianych dmnie. Cały czas miałam przed oczami obraz Götzego stojącego koło samochodu i mówiącego ,, To jeszcze nie jest nasze ostatnie spotkanie". Co on planował? Chciał tu przyjechać? To niemożliwe. Miałabym przerąbane gdyby Oscar go kiedyś ze mną zobaczył. On jakoś nie lubił piłkarzy. A nawet wręcz można było powiedzieć, że ich nienawidził. Uważał, że to zadufani w sobie idioci, którzy myślą tylko o tym jak szybko zaliczyć jakąś laskę. Ale Mario był inny. Wcześniej znałam go tylko z tego co o nim pisały media i z wywiadów, ale teraz miałam okazję poznać go bliżej. Z tego co czytałam, a w porównaniu z tym co było teraz nastąpiła wielka zmiana. To wypadek musiał go tak zmienić. Kiedyś był wspaniałym piłkarzem, który... Nie, on dalej jest piłkarzem. Ale kiedyś prócz tego zawodu był też chłopcem uwielbiającym ostrą zabawę. Alkohol, seks, używki podobno tak kiedyś wyglądała jego codzienność. Zastanawiam się kto go z tego bagna wyciągnął, przecież wiadomo było, że Reus też lubi tego typu imprezy. Chyba, że to on sam zrozumiał, że dalej tak nie może i musi choć trochę ułożyć swoje życie. Nagle z zamyślenia wyrwał mnie brzęk kluczy i trzask otwieranego zamka. Po chwili zza drzwi wychyliła się szatynowa głowa.
- Oscar! - zawołałam radośnie i pobiegłam do niego, aby go przytulić.
- Już beze mnie wytrzymać nie mogłaś? - spytał śmiejąc się głośno.
- Powiedzmy- wyszczerzyłam się w uśmiechu- Ale widzę, że przez ten tydzień dom jakoś stoi.
- Bardzo śmieszne- zmierzwił mi włosy- Ale wiesz codziennie były grube imprezy, cud że coś się ostało- uśmiechnął się.
- Ty i imprezy? - zaśmiałam się- A w tej bajce były smoki?
- Tak, wiesz i razem ze mną tańczyły kankana na stole- zaczął nierówno wymachiwać nogami w tym swoim tańcu. Teraz oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Brakowało mi cię, mała- widziałam po jego oczach, że już mówi serio.
- Mi ciebie też-uścisnęłam go.
- Chodź, za pół godziny mam być w klubie. Pójdziesz ze mną, tylko idź się przebierz.
- Okej- skinęłam głową i pobiegłam na górę założyć jakąś sukienkę. Wybrałam prostą czerwoną sukienkę do pół uda i już po chwili z powrotem byłam na dole.
Narzuciłam jeszcze tylko bluzę i wsiadłam do samochodu Oscara.
- No to jedziemy- powiedział i odpalił silnik.
Mario
Odpaliłem silnik i wcisnąłem pedał gazu. Postanowiłem, że tym razem nie dam się wyprzedzić Reusowi. Wybrałem jak najkrótszą trasę prowadzącą do naszego domu. Widziałem jak Marco skręcił w zupełnie inną stronę. Teraz na pewno będę pierwszy. Mknąłem przez mało zaludnione pięknie oświetlone ulice Dortmundu. Nic nie mogło stanąć mi na przeszkodzie. I nagle coś przemknęło mi przed oczami. Gwałtownie zachamowałem i zjechałem na pobocze. Wysiadłem z samochodu. Na boku leżał pies z jedną nieruchomą łapą. Było to najbrzydsze zwierzę jakie widziałem. Miał lub może miała całą skołtunioną i brudną sierść. Z oka leciała mu ropa. Wyglądało to okropnie, a do tego chyba jeszcze złamałem kundlowi jedną z kończyn. Niewiele myśląc wpakowałem go do Audi i znowu się rozpędziłem. Jeszcze może uda mi się być przed Reusem. Tak! Zajechałem pod naszą posiadłość i nigdzie nie mogłem dostrzec Mercedesa przyjaciela. Ha, teraz to ja będę na niego czekał. I wtedy nagle garaż zaczął się otwierać i wyszedł z niego roześmiany blondyn. Wysiadłem i zastanawiałem się jak on to zrobił? Przecież nie mógł po raz kolejny być szybszy odemnie.
- Za wolno jeździsz, cieniasie- powiedział cały czas się szczerząc.
- Ej to nie moja wina- broniłem się.
- To czyja? Przegrałeś, przez tydzień ty gotujesz- uśmiechnął się tryumfalnie. Nagle całkowicie zdębiał.
- Mario...yyy...co, co to jest? - spytał przerażony wskazując na coś za moimi plecami. Obróciłem się. A, no tak. Pies. No cóż, nie wyglądał najlepiej, ale to tak jak ja. To nie jego wina.
- No...to jest pies- wytłumaczyłem niepewnie patrząc na Marco.
- I... i co zamierzasz z nim zrobić?- nadal był w całkowitym osłupieniu.
- Zostaje z nami- poklepałem zwierzę po głowie- przez przypadek ją czy jego potrąciłem
- Götze ty się sobą nie potrafisz zająć, a co dopiero czymś żywym?
- Bardzo śmieszne- czułem się jak pięciolatek, któremu rodzice zabraniają kupić słodyczy. Tak, to było trafne porównanie. -Cokolwiek powiesz, on zostaje ze mną. Jak nie, to ja się wyprowadzę-wiedziałem, że to na niego podziała.
- Mario nie zachowuj się jak dziecko.
- Jestem pełnoletni- zaznaczyłem
- To tylko na papierze. To nie ja zalałem pół łazienki robiąc pranie- próbował mnie przekonać.
-Ej, bez przesady. Nie połowę- oburzyłem się.
- No może- wiedziałem, że teraz już zmięknie. I tak nie był w stanie zostawić mnie samego. Za bardzo się o mnie troszczył Więc i tak zgodziłby się na tą włochatą kulkę nieszczęść- Ale ty po tym...- zawiesił głos wskazując na mojego zwierzaka- Ty po tym sprzątasz- dokończył krzywiąc się. Tamten 19 letni Mario w ogóle nie przejąłby się tym biednym stworzeniem, jechałby dalej starając się zapomnieć tamten widok. A teraz? Ten obecny Mario nie dość, że zlitował się nad psem to jeszcze wykłócał się z Reusem o to właśnie zwierzę. Teraz dopiero poczułem, że tamten chłopiec to przeszłość. Zmieniłem się. Kiedyś wszystko było mi obojętne, walczyłem tylko o swoje wygody. A dzisiaj coś mi strzeliło do głowy. Sam nie wiedziałem skąd zrodziła się we mnie nagła chęć pomocy. I to jeszcze przez przygarnięcie. Ale w sumie to zawsze chciałem mieć psa, ale moja mama nigdy nie chciała się na niego zgodzić. Teraz byłem już dorosły, sam budowałem własną drogę życia. Wszytko zależało tylko odemnie. Byłem wolny , a jednocześnie tak ograniczony. Nie, to nie była bariera stworzona przez protezy. To była bariera, która powstała wtedy kiedy wszyscy przestali mnie odwiedzać. Czar złotego chłopca gdzieś prysł i został zwykły, przeciętny kaleka. W końcu udało mi się przekonać Marco aby ta smętna istota mogła spać w domu. Rozłożyłem jej koc koło mojego łóżka, a potem owinąłem złamaną łapę. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje, przecież nigdy nie wziąłbym kundla z ulicy, ale ten... Może wziąłem go dlatego, że był tak bardzo podobny do mnie. Jego też nikt nie chciał, był inny. Chyba mu po prostu współczułem. Ja chociaż miałem Reusa, a on był całkiem sam. A Reus? On był przy mnie w potrzebie. Pomagał mi jak ja dziś temu psu. Wyjąłem z lodówki jakieś resztki wyspałem do miski i zaniosłem zwierzakowi. Do drugiego naczynia nalałem mu wody. Podstawiłem mu to wszystko pod nos, a łapczywie zaczął chleptać wodę. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś był tak wygłodzspragniony. Po chwili usnął, a ja wyszedłem z pokoju i zszedłem do salonu. Tak jak myślałem siedział tam Marco. Był wpatrzony w telewizor. Nawet go nie włączył. Od razu zauważyłem, że coś go trapi. Usiadłem koło niego na kanapie.
- Problemy w drużynie? -zapytałem, a on tylko spojrzał na mnie zrezygnowany.
- Nie- rzucił krótko- Wszystko jest ok- próbował się uśmiechać, ale nie bardzo mu to wyszło.
- Ej, przecież widzę, że coś nie tak- nie dawałem a wygraną.
- Dobra, powiem Ci - zaczął zdenerwowany- Zerwała ze mną- No tak. Caroline. Wiedziałem jakie to musi być dla niego ciężkie. Ostatnio często się kłócili, mniej czasu ze sobą spędzali., ale ja wiedziałem, że mój przyjaciel nadal ją kocha. Sam nigdy jej nie lubiłem, ale starałem się aby Reus był szczęśliwy więc się nie wtrącałem.
- I to jeszcze przez SMSa- zamachał mi telefonem przed oczami- Przed chwilą dostałem wiapowiedział załamany.
Miałem rację. Caroline była wredną suką, no ale teraz nie mogłem mu tego powiedzieć. Jeszcze bardziej by go to dobiło. Ale żeby zrywać przez SMSa? Trzeba już być totalną suką i tchórzem.
- Ostatnio kazała mi wybierać. Albo ona albo ty- nie musiałem już o nic więcej pytać. On po prostu wybrał przyjaźń. To była dla niego trudna decyzja, a ja dopiero teraz zorientowałem się jak ten blondyn wiele dla mnie robi. Był prawdziwym przyjacielem. Moim przyjacielem.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Oddaję w wasze ręce czwarty już rozdział.
Myślę, że się wam podoba, chociaż wyszedł taki sobie i dziękuję, że mnie czytacie. <3
Mam już wenę na kolejny rozdział więc pojawi się może już w piątek. ;)
zachęcam do komentowania. To bardzo motywuje.
Buźka. ;***
Weszłam do domu i od razu skierowałam się na kanapę w salonie. Chociaż dzisiaj właściwie nic nie robiłam to czułam się wyczerpana. Jak dla mnie było to zbyt wiele emocji jednego dnia. Najpierw to idiotyczne spotkanie niedaleko lotniska, a potem jeszcze wspólna podróż samolotem. Ułożyłam się teraz wygodnie i oddałam głębszym przemyśleniom. Dlaczego akurat mnie sprzyjało takie szczęście? Dlaczego spośród miliardów kobiet na całym świecie akurat ja poznałam Mario? Leżałam tak wpatrzona w sufit i myślałam. Nie rozumiałam dlaczego on chciał zadawać się z taką zwykłą dziewczyną jak ja. Nie rozumiałam też jego ostatnich słów wypowiedzianych dmnie. Cały czas miałam przed oczami obraz Götzego stojącego koło samochodu i mówiącego ,, To jeszcze nie jest nasze ostatnie spotkanie". Co on planował? Chciał tu przyjechać? To niemożliwe. Miałabym przerąbane gdyby Oscar go kiedyś ze mną zobaczył. On jakoś nie lubił piłkarzy. A nawet wręcz można było powiedzieć, że ich nienawidził. Uważał, że to zadufani w sobie idioci, którzy myślą tylko o tym jak szybko zaliczyć jakąś laskę. Ale Mario był inny. Wcześniej znałam go tylko z tego co o nim pisały media i z wywiadów, ale teraz miałam okazję poznać go bliżej. Z tego co czytałam, a w porównaniu z tym co było teraz nastąpiła wielka zmiana. To wypadek musiał go tak zmienić. Kiedyś był wspaniałym piłkarzem, który... Nie, on dalej jest piłkarzem. Ale kiedyś prócz tego zawodu był też chłopcem uwielbiającym ostrą zabawę. Alkohol, seks, używki podobno tak kiedyś wyglądała jego codzienność. Zastanawiam się kto go z tego bagna wyciągnął, przecież wiadomo było, że Reus też lubi tego typu imprezy. Chyba, że to on sam zrozumiał, że dalej tak nie może i musi choć trochę ułożyć swoje życie. Nagle z zamyślenia wyrwał mnie brzęk kluczy i trzask otwieranego zamka. Po chwili zza drzwi wychyliła się szatynowa głowa.
- Oscar! - zawołałam radośnie i pobiegłam do niego, aby go przytulić.
- Już beze mnie wytrzymać nie mogłaś? - spytał śmiejąc się głośno.
- Powiedzmy- wyszczerzyłam się w uśmiechu- Ale widzę, że przez ten tydzień dom jakoś stoi.
- Bardzo śmieszne- zmierzwił mi włosy- Ale wiesz codziennie były grube imprezy, cud że coś się ostało- uśmiechnął się.
- Ty i imprezy? - zaśmiałam się- A w tej bajce były smoki?
- Tak, wiesz i razem ze mną tańczyły kankana na stole- zaczął nierówno wymachiwać nogami w tym swoim tańcu. Teraz oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Brakowało mi cię, mała- widziałam po jego oczach, że już mówi serio.
- Mi ciebie też-uścisnęłam go.
- Chodź, za pół godziny mam być w klubie. Pójdziesz ze mną, tylko idź się przebierz.
- Okej- skinęłam głową i pobiegłam na górę założyć jakąś sukienkę. Wybrałam prostą czerwoną sukienkę do pół uda i już po chwili z powrotem byłam na dole.
Narzuciłam jeszcze tylko bluzę i wsiadłam do samochodu Oscara.
- No to jedziemy- powiedział i odpalił silnik.
Mario
Odpaliłem silnik i wcisnąłem pedał gazu. Postanowiłem, że tym razem nie dam się wyprzedzić Reusowi. Wybrałem jak najkrótszą trasę prowadzącą do naszego domu. Widziałem jak Marco skręcił w zupełnie inną stronę. Teraz na pewno będę pierwszy. Mknąłem przez mało zaludnione pięknie oświetlone ulice Dortmundu. Nic nie mogło stanąć mi na przeszkodzie. I nagle coś przemknęło mi przed oczami. Gwałtownie zachamowałem i zjechałem na pobocze. Wysiadłem z samochodu. Na boku leżał pies z jedną nieruchomą łapą. Było to najbrzydsze zwierzę jakie widziałem. Miał lub może miała całą skołtunioną i brudną sierść. Z oka leciała mu ropa. Wyglądało to okropnie, a do tego chyba jeszcze złamałem kundlowi jedną z kończyn. Niewiele myśląc wpakowałem go do Audi i znowu się rozpędziłem. Jeszcze może uda mi się być przed Reusem. Tak! Zajechałem pod naszą posiadłość i nigdzie nie mogłem dostrzec Mercedesa przyjaciela. Ha, teraz to ja będę na niego czekał. I wtedy nagle garaż zaczął się otwierać i wyszedł z niego roześmiany blondyn. Wysiadłem i zastanawiałem się jak on to zrobił? Przecież nie mógł po raz kolejny być szybszy odemnie.
- Za wolno jeździsz, cieniasie- powiedział cały czas się szczerząc.
- Ej to nie moja wina- broniłem się.
- To czyja? Przegrałeś, przez tydzień ty gotujesz- uśmiechnął się tryumfalnie. Nagle całkowicie zdębiał.
- Mario...yyy...co, co to jest? - spytał przerażony wskazując na coś za moimi plecami. Obróciłem się. A, no tak. Pies. No cóż, nie wyglądał najlepiej, ale to tak jak ja. To nie jego wina.
- No...to jest pies- wytłumaczyłem niepewnie patrząc na Marco.
- I... i co zamierzasz z nim zrobić?- nadal był w całkowitym osłupieniu.
- Zostaje z nami- poklepałem zwierzę po głowie- przez przypadek ją czy jego potrąciłem
- Götze ty się sobą nie potrafisz zająć, a co dopiero czymś żywym?
- Bardzo śmieszne- czułem się jak pięciolatek, któremu rodzice zabraniają kupić słodyczy. Tak, to było trafne porównanie. -Cokolwiek powiesz, on zostaje ze mną. Jak nie, to ja się wyprowadzę-wiedziałem, że to na niego podziała.
- Mario nie zachowuj się jak dziecko.
- Jestem pełnoletni- zaznaczyłem
- To tylko na papierze. To nie ja zalałem pół łazienki robiąc pranie- próbował mnie przekonać.
-Ej, bez przesady. Nie połowę- oburzyłem się.
- No może- wiedziałem, że teraz już zmięknie. I tak nie był w stanie zostawić mnie samego. Za bardzo się o mnie troszczył Więc i tak zgodziłby się na tą włochatą kulkę nieszczęść- Ale ty po tym...- zawiesił głos wskazując na mojego zwierzaka- Ty po tym sprzątasz- dokończył krzywiąc się. Tamten 19 letni Mario w ogóle nie przejąłby się tym biednym stworzeniem, jechałby dalej starając się zapomnieć tamten widok. A teraz? Ten obecny Mario nie dość, że zlitował się nad psem to jeszcze wykłócał się z Reusem o to właśnie zwierzę. Teraz dopiero poczułem, że tamten chłopiec to przeszłość. Zmieniłem się. Kiedyś wszystko było mi obojętne, walczyłem tylko o swoje wygody. A dzisiaj coś mi strzeliło do głowy. Sam nie wiedziałem skąd zrodziła się we mnie nagła chęć pomocy. I to jeszcze przez przygarnięcie. Ale w sumie to zawsze chciałem mieć psa, ale moja mama nigdy nie chciała się na niego zgodzić. Teraz byłem już dorosły, sam budowałem własną drogę życia. Wszytko zależało tylko odemnie. Byłem wolny , a jednocześnie tak ograniczony. Nie, to nie była bariera stworzona przez protezy. To była bariera, która powstała wtedy kiedy wszyscy przestali mnie odwiedzać. Czar złotego chłopca gdzieś prysł i został zwykły, przeciętny kaleka. W końcu udało mi się przekonać Marco aby ta smętna istota mogła spać w domu. Rozłożyłem jej koc koło mojego łóżka, a potem owinąłem złamaną łapę. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje, przecież nigdy nie wziąłbym kundla z ulicy, ale ten... Może wziąłem go dlatego, że był tak bardzo podobny do mnie. Jego też nikt nie chciał, był inny. Chyba mu po prostu współczułem. Ja chociaż miałem Reusa, a on był całkiem sam. A Reus? On był przy mnie w potrzebie. Pomagał mi jak ja dziś temu psu. Wyjąłem z lodówki jakieś resztki wyspałem do miski i zaniosłem zwierzakowi. Do drugiego naczynia nalałem mu wody. Podstawiłem mu to wszystko pod nos, a łapczywie zaczął chleptać wodę. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś był tak wygłodzspragniony. Po chwili usnął, a ja wyszedłem z pokoju i zszedłem do salonu. Tak jak myślałem siedział tam Marco. Był wpatrzony w telewizor. Nawet go nie włączył. Od razu zauważyłem, że coś go trapi. Usiadłem koło niego na kanapie.
- Problemy w drużynie? -zapytałem, a on tylko spojrzał na mnie zrezygnowany.
- Nie- rzucił krótko- Wszystko jest ok- próbował się uśmiechać, ale nie bardzo mu to wyszło.
- Ej, przecież widzę, że coś nie tak- nie dawałem a wygraną.
- Dobra, powiem Ci - zaczął zdenerwowany- Zerwała ze mną- No tak. Caroline. Wiedziałem jakie to musi być dla niego ciężkie. Ostatnio często się kłócili, mniej czasu ze sobą spędzali., ale ja wiedziałem, że mój przyjaciel nadal ją kocha. Sam nigdy jej nie lubiłem, ale starałem się aby Reus był szczęśliwy więc się nie wtrącałem.
- I to jeszcze przez SMSa- zamachał mi telefonem przed oczami- Przed chwilą dostałem wiapowiedział załamany.
Miałem rację. Caroline była wredną suką, no ale teraz nie mogłem mu tego powiedzieć. Jeszcze bardziej by go to dobiło. Ale żeby zrywać przez SMSa? Trzeba już być totalną suką i tchórzem.
- Ostatnio kazała mi wybierać. Albo ona albo ty- nie musiałem już o nic więcej pytać. On po prostu wybrał przyjaźń. To była dla niego trudna decyzja, a ja dopiero teraz zorientowałem się jak ten blondyn wiele dla mnie robi. Był prawdziwym przyjacielem. Moim przyjacielem.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Oddaję w wasze ręce czwarty już rozdział.
Myślę, że się wam podoba, chociaż wyszedł taki sobie i dziękuję, że mnie czytacie. <3
Mam już wenę na kolejny rozdział więc pojawi się może już w piątek. ;)
zachęcam do komentowania. To bardzo motywuje.
Buźka. ;***
Subskrybuj:
Posty (Atom)