Została Pani przyjęta na okres próbny na posadę psychologa do naszego klubu. Liczymy na miłą i owocną współpracę. Zapraszamy na dzisiejszy zamknięty trening o godz. 10:00 oraz krótkie rozpoznanie. Pozdrawiamy
Zarząd Borussi Dortmund "
Nie mogłam w to uwierzyć. Odpisał mi zarząd BvB, a do tego jeszcze spośród kilkuset kandydatek i kandydatów wybrali właśnie mnie.
- Aaaaa- zaczęłam krzyczeć i piszczeć z radości i zbiegłam na dół. Rzuciłam się na Oscara i mocno go przytuliłam.
- Kocham cię, wiesz? - zapytałam szczerząc się jak głupia.
- Ooo widzę, że nastąpiła nagła zmiana humoru- uśmiechnął się kpiąco.
- A żebyś wiedział. Zgadnij kogo przyjęli na posadę psychologa w Borussi? - nadal skakałam w okół niego z radości.
- Obstawiam, że jakaś młoda niedowartościowana napalona fanka tego klubu- odparł z drwiną w głosie. Wskoczyłam mu na plecy i zacząłem okładać go pięściami śmiejąc się przy tym idiotycznie.
- O 10:00 mam trening.
- Ok. Tylko nikogo tam nie podrywaj. Hahah- zrzucił mnie I spadłam na podłogę.
- Bardzo śmieszne- udawałam obrażoną.
- Muszę się przecież martwić o moją małą siostrzyczkę- zmierzwił mi włosy.
- Jestem od ciebie starsza, gówniarzu- odparłam wbijając mu łokieć w brzuch.
- Grabisz sobie Bachmann- złapał mnie za nadgarstki i przyciągnął do siebie śmiejąc się cały czas- Oj grabisz.
Pomimo jego radosnego nastawienia wiedziałam, że będzie smutny. Nie chciał bym pracowała w klubie piłkarskim. Nie chciał by ktoś mnie zranił, ale trochę może przeginał. Rozumiałam, że chciał mnie chronić, ale nie byłam już malutką dziewczynką, której trzeba ciągle pilnować. Chciałam spełniać swoje marzenia. Tak na niego naciskałam, że w końcu się zgodził. Chociaż i tak miałam marne szanse na zatrudnienie. Poza tym Oscar nie chciał bym sledzlala po dziesięć godzin tygodniowo z obcymi mu chłopakami. Był zazdrosny, chociaż próbował ukryć to pod maską pełnego szczęścia. Ale znałam go zbyt długo, żeby dać się w to wrobić. Tak naprawdę to chciałby abym cały czas była przy nim, jako przyjaciółka. Nic wiecEj, a Przynajmniej nic więcej ja nie mogłam z siebie dać. Zawsze kochałam go jak brata, nie jak mężczyznę. Nawet nigdy nie pomyślałam o nim w ten sposób. Nadal chciał bym była tą pięciolatką, która przychodziła z piłką do piaskownicy. Noe chciał, żebym mu uciekła. Potrzebował mnie, tak jak ja jego. Stanowiliśmy swoje przeciwieństwa, więc może dlatego tak idealnie się ze sobą dogadywaliśmy. Z drugiej strony czasem było mi ciężko. I wiedziałam, że jemu też. Musiał ciągle znosić moje humory i kaprysy. Byłam dla niego kolejnymi, niepotrzebnymi wydatkami, bo przecież za coś musiałam żyć. A nie miałam nikogo. On na wszystko zarabiał. Między innymi dlatego starałam się o pracę. Chciałam stać się niezależna i przede wszystkim wolna. Nie było mi tutaj źle, ale potrzebowałam swojego i tylko swojego życia. Swoich znajomych, przyjaciół. Swojego kąta. Po prostu swojego świata. Nie chciałam by Oscar cały czas interesował się tym co robię, z kim jestem, gdzie, jak długo. Byłam od niego starsza, a on i tak traktował mnie jak dziecko. Bardzo go kochałam, ale stawało się to uciążliwe. Spojrzałam na zegarek. 8:30. Nawet nie wybrałam w co się ubiorę, cholera. Nie mogę przecież spóźnić się na pierwszy trening. Ale wyglądać też jakoś muszę. Po chwili namysłu zniknęłam w garderobie w poszukiwaniu odpowiedniego ciucha.
***
Mario
Nieco zmieszany i wystraszony wpadłem do domu. Przestraszyłem się tamtego spotkania. Sam byłem zszokowany swoim zachowaniem. Tak, Mario Götze był pieprzonym tchórzem, który boi się zwykłego pocałunku. Ehhh... Reus już wstał i siedział właśnie przy stole ze słuchawkami na uszach. Przed nim leżał pusty talerz, a obok szklanka z wodą. Miał zamknięte oczy i opuszczoną głowę. Podszedłem od tyłu i trąciłem go w ramię. Nagle poderwał się z krzesła z krzykiem. Obrócił głowę i spojrzał na mnie z pogardą.
- Cholera, Götze - odezwał się w końcu ściągając słuchawki- wystraszyłeś mnie- dodał półgłosem jednak trochę zawstydzony.
- Ups- wyszczerzyłem się radośnie, a blondyn tylko zmierzył mnie wzrokiem.
- Zaraz wychodzę na trening, zostaniesz sam? - zapytał z troską w głosie. Ale mnie to strasznie wkurzyło.
- Co ty kurwa myślisz, że ja mam 5 lat? - wybuchnąłem może nieco zbyt głośno. Bo Marco tylko spuścił wzrok i wyszeptał prawie bezgłośne ,,przepraszam". On spojrzał na mnie, a ja w jego oczach ujrzałem straszny ból, to moja wina. Jestem potworem. Ranię bliskich. Nie zasługuję na to życie, powinienem wtedy umrzeć pod tym samochodem. Przyjaciel tylko się o mnie troszczy, a ja wciąż sprawiam mu przykrość. To ja ciągle jestem powodem jego smutku.
- Nie- odezwałem się ponownie, a on spojrzał na mnie zaskoczony.- To ja przepraszam- Reus podniósł wzrok i szeroko się uśmiechnął. Zbliżył się do mnie i złączyliśmy się w szczerym, przyjacielskim uścisku. Obiecałem sobie, że już nigdy to się nie powtórzy, nie mogę patrzeć na ból Marco, którego sam jestem powodem. Już zawsze będzie tak jak dawniej, tak jak przed wypadkiem. Nie chciałem jechać z nim na trening bo bałem się spotkania z chłopakami z drużyny. Dobrze wiedziałem, że nie przyjmą mnie ciepło, ale powinienem spróbować. Nie dla siebie, nie dla nich, ale dla Reusa.
- To jak, masz wolne miejsce w samochodzie?- zapytałem szczerząc się.
- Dla ciebie? Zawsze- odparł blondyn i zauważyłem tą iskierkę radości w jego oczach. Już od dawna próbował wyciągnąć mnie na SIP, ale ja za każdym razem odmawiałem. Zbyt wiele wspomnień wiązałem z tym miejscem. Wiedziałem jak wielką radość sprawiły mu moje słowa. Wiedziałem, że czekał na ten moment od kilku lat. Czekał na moment mojego przełamania. Dzisiaj osiągnął swój sukces. Osiągnął nasz wspólny sukces. Reus zarzucił bluzę i zabrał torbę z krzesła i z dziecięcą radością wybiegł z domu wsiadając do samochodu.
- A drzwi się same zamkną? - zawołałem za nim, bo jak zwykle nie miałem przy sobie kluczy.
- Aaa, no tak- wrócił się i zamknął na klucz drzwi do domu
- To jedziemy?
- Jasne- rzuciłem zajmując miejsce obok niego.
- Mario- zaczął nieśmiało Reus odpalając silnik. Spojrzałem na niego pytająco, a on kontynuował- Mario, wiem że to ciężkie miejsce dla ciebie i jeżeli nie chcesz to nie musisz ze mną tam jechać.
- Dam sobie radę- odparłem zaciskając wargi, aby o tym nie myśleć, ale w mojej głowie natychmiast pojawiło się tysiące wspomnień.
Pierwszy dotyk murawy, pierwszy trening, pierwsi koledzy i pierwszy mecz. Pierwszy upadek, pierwszy ból, pierwsza kontuzja. Pierwsze podanie, pierwsza asysta, pierwszy gol. Pierwsza cieszynka, pierwsza euforia, pierwsi fani. Pierwsze zwycięstwo, Pierwsze świętowanie, pierwszy finał. Pierwsze niepowodzenia, pierwsze porażki, pierwsze podnoszenie. Pierwszy mistrz.
Mimowolnie po moim policzku spłynęła łza. Otarłem ją szybko, tak by Marco nic nie zauważył. Uśmiechnąłem się do niego i wsłuchiwałem w kawałki naszych ulubionych piosenek.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Nie będę się tłumaczyć, bo nie ma stosownego wytłumaczenia mojej nieobecności.
Pozostawię to bez komentarza.
Poddaję wszystko waszej opini. ;)
***
Mario
Nieco zmieszany i wystraszony wpadłem do domu. Przestraszyłem się tamtego spotkania. Sam byłem zszokowany swoim zachowaniem. Tak, Mario Götze był pieprzonym tchórzem, który boi się zwykłego pocałunku. Ehhh... Reus już wstał i siedział właśnie przy stole ze słuchawkami na uszach. Przed nim leżał pusty talerz, a obok szklanka z wodą. Miał zamknięte oczy i opuszczoną głowę. Podszedłem od tyłu i trąciłem go w ramię. Nagle poderwał się z krzesła z krzykiem. Obrócił głowę i spojrzał na mnie z pogardą.
- Cholera, Götze - odezwał się w końcu ściągając słuchawki- wystraszyłeś mnie- dodał półgłosem jednak trochę zawstydzony.
- Ups- wyszczerzyłem się radośnie, a blondyn tylko zmierzył mnie wzrokiem.
- Zaraz wychodzę na trening, zostaniesz sam? - zapytał z troską w głosie. Ale mnie to strasznie wkurzyło.
- Co ty kurwa myślisz, że ja mam 5 lat? - wybuchnąłem może nieco zbyt głośno. Bo Marco tylko spuścił wzrok i wyszeptał prawie bezgłośne ,,przepraszam". On spojrzał na mnie, a ja w jego oczach ujrzałem straszny ból, to moja wina. Jestem potworem. Ranię bliskich. Nie zasługuję na to życie, powinienem wtedy umrzeć pod tym samochodem. Przyjaciel tylko się o mnie troszczy, a ja wciąż sprawiam mu przykrość. To ja ciągle jestem powodem jego smutku.
- Nie- odezwałem się ponownie, a on spojrzał na mnie zaskoczony.- To ja przepraszam- Reus podniósł wzrok i szeroko się uśmiechnął. Zbliżył się do mnie i złączyliśmy się w szczerym, przyjacielskim uścisku. Obiecałem sobie, że już nigdy to się nie powtórzy, nie mogę patrzeć na ból Marco, którego sam jestem powodem. Już zawsze będzie tak jak dawniej, tak jak przed wypadkiem. Nie chciałem jechać z nim na trening bo bałem się spotkania z chłopakami z drużyny. Dobrze wiedziałem, że nie przyjmą mnie ciepło, ale powinienem spróbować. Nie dla siebie, nie dla nich, ale dla Reusa.
- To jak, masz wolne miejsce w samochodzie?- zapytałem szczerząc się.
- Dla ciebie? Zawsze- odparł blondyn i zauważyłem tą iskierkę radości w jego oczach. Już od dawna próbował wyciągnąć mnie na SIP, ale ja za każdym razem odmawiałem. Zbyt wiele wspomnień wiązałem z tym miejscem. Wiedziałem jak wielką radość sprawiły mu moje słowa. Wiedziałem, że czekał na ten moment od kilku lat. Czekał na moment mojego przełamania. Dzisiaj osiągnął swój sukces. Osiągnął nasz wspólny sukces. Reus zarzucił bluzę i zabrał torbę z krzesła i z dziecięcą radością wybiegł z domu wsiadając do samochodu.
- A drzwi się same zamkną? - zawołałem za nim, bo jak zwykle nie miałem przy sobie kluczy.
- Aaa, no tak- wrócił się i zamknął na klucz drzwi do domu
- To jedziemy?
- Jasne- rzuciłem zajmując miejsce obok niego.
- Mario- zaczął nieśmiało Reus odpalając silnik. Spojrzałem na niego pytająco, a on kontynuował- Mario, wiem że to ciężkie miejsce dla ciebie i jeżeli nie chcesz to nie musisz ze mną tam jechać.
- Dam sobie radę- odparłem zaciskając wargi, aby o tym nie myśleć, ale w mojej głowie natychmiast pojawiło się tysiące wspomnień.
Pierwszy dotyk murawy, pierwszy trening, pierwsi koledzy i pierwszy mecz. Pierwszy upadek, pierwszy ból, pierwsza kontuzja. Pierwsze podanie, pierwsza asysta, pierwszy gol. Pierwsza cieszynka, pierwsza euforia, pierwsi fani. Pierwsze zwycięstwo, Pierwsze świętowanie, pierwszy finał. Pierwsze niepowodzenia, pierwsze porażki, pierwsze podnoszenie. Pierwszy mistrz.
Mimowolnie po moim policzku spłynęła łza. Otarłem ją szybko, tak by Marco nic nie zauważył. Uśmiechnąłem się do niego i wsłuchiwałem w kawałki naszych ulubionych piosenek.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Nie będę się tłumaczyć, bo nie ma stosownego wytłumaczenia mojej nieobecności.
Pozostawię to bez komentarza.
Poddaję wszystko waszej opini. ;)